Rok temu o tej porze wędrowałam z
Tomkiem po Kaukazie – odwiedziliśmy Gruzję, Armenię i Azerbejdżan. Z wyprawy
przywiozłam wiele zdjęć, jeszcze więcej wspomnień. Dzisiaj , w rocznicę podróży, zaczynam od zbioru moich
ogólnych spostrzeżeń, tego, co rzuciło mi się w oczy podczas wędrówki po
Kaukazie (później postaram się spisać wrażenia z poszczególnych krajów). A dla
ciekawych innych podróży czekają lapidaria izraelskie, litewskie, chorwackie, praskie czy włoskie.
I kilka słów wstępu: Kaukaz to
chyba takie miejsce, które można tylko kochać albo nienawidzić. Jego chaos,
dzikość, surowość mogą męczyć Europejczyka przyzwyczajonego do rozkładów jazdy,
przejść dla pieszych, chodników bez dziur, czystych toalet, sterylnie przygotowywanego
jedzenia czy sprawnych aut. Ja tę dzikość lubię, nie brzydzę się (z niewielkimi
wyjątkami) brudu, akceptuję inny styl bycia i życia mieszkańców tamtego rejonu.
Wizyta na Kaukazie pokazuje, jak bardzo – czy tego chcemy czy nie –
cywilizowanym i zachodnim krajem jest nasza czysta, ułożona, spokojna ojczyzna.
Ale wróćmy do lapidariów
kaukaskich.
1. Motoryzacyjne wraki i szaleństwo na ulicy.
Na drogach Tbilisi, Baku, czy Erywania, a już w szczególności w małych miejscowościach, obok drogich aut, jeździ mnóstwo motoryzacyjnych wraków. Królową szos, a może raczej wielbłądem dróg jest Łada, która jest w stanie pomieścić w sobie dwa razy więcej pasażerów, niż wskazuje na to jej przestrzeń, a także np. ogromne worki z cebulą czy jabłkami.
Kierowcy mają tu luźne podejście do zasad bezpieczeństwa, pasy w aucie to rzadkość, a pieszy to podmiot ruchu drogowego o najmniejszych prawach. Przejścia dla pieszych? Nawet jeśli są, to równie ciężko po nich przejść niż po zwykłym odcinku drogi. Zielone światło dla pieszych? Ok, pod warunkiem, że najpierw przepuszczą skręcające w prawo auta. Nieistotne, czy jesteś staruszką, chłopczykiem wracającym ze szkoły czy matką z dzieckiem na rękach – żadne auto nigdy nie ustąpi ci na ulicy.
Dopiero pod koniec wędrówki po Kaukazie dowiedzieliśmy się, że np. w Gruzji auta nie mają obowiązkowych przeglądów. Gdybym wiedziała to wcześniej, nasza podróż Gruzińską Drogą Wojenną dzień po zejściu lawiny błotnej pewnie by się nie odbyła…
2. Słonecznik.
W każdym sklepie znajdziemy kilka rodzajów prażonych ziaren słonecznika, na ulicach pełno sprzedawców z workami nasion, a na chodnikach leżą stosy czarnych łusek. Fenomen łuskania zrozumiałam podczas pierwszej dłuższej podróży marszrutką – on doskonale zabija czas! Szybko wciągnęłam się w ten zwyczaj i zawsze miałam pod ręką paczuszkę czarnych nasion.
3. Pułapki.
Ciemna, nieoświetlona uliczka. Idziesz chodnikiem, aż tu nagle na środku wyrasta wielka, nieoznakowana dziura. Chwila nieuwagi i noga/ręka złamane. Podczas nocnych spacerów trzeba zachować czujność – niejednokrotnie „nadziewaliśmy” się na wystające pręty, wpadaliśmy na dziury czy otwarte studzienki kanalizacyjne.
4. Papierosy.
Królują grube, mocne papierosy. Ludzie palą tu wszędzie, nawet na lotnisku, w restauracjach palenie to norma, niestety również w autach.
5. Uczynność, otwartość na człowieka.
To chyba zawsze idzie w parze – im mniej naród skażony cywilizacją, tym bardziej otwarty na drugiego człowieka. Najbardziej otwarci byli mieszkańcy Azerbejdżanu, może dlatego, że ich kraj jest najbardziej zamknięty na turystów i każda nowa twarz budzi zaciekawienie i sympatię, nie wrogość (Polska jest tu szczególnie lubiana, gdyż wielu Azerów w czasach komuny stacjonowało w naszym kraju, co do dziś wspominają).
Szczególną troską otacza się dzieci, które wydają się być wspólnym dobrem: w drodze do Baku widziałam, jak kobieta z mniej więcej rocznym maluchem podała go współpasażerce. Myślałam, że to rodzina, ale po jakimś czasie dziecko powędrowało dalej, do mężczyzny siedzącego za nimi, potem do młodych chłopaków, kobiety z odleglejszego miejsca, itp. Przez godzinę dziecko krążyło po autokarze, zabawiane przez współpasażerów, a matka sobie odpoczywała.
W każdym miejscu przechodnie chętnie pomagali żebrakom – poczucie wspólnoty, jedności jest tu silne.
Mięso, sery, warzywa i owoce to podstawa kaukaskiej kuchni. Króluje baranina, którą bez ceregieli rąbie się na kawałki i zapieka na ruszcie. Bez marynat, zbędnych zapraw. Smak mięsu nada sos z ostrej papryczki, podany w dzbanuszku obok. Przy mięsie zawsze znajdzie się surowa cebula, ogórki, pomidory i zielenina, najczęściej świeża kolendra. Jest świeżo i prosto, gotuje się szybko, bez wielkiego przywiązania do czystości, delikatnie rzecz ujmując 🙂
7. Uliczni sprzedawcy.
Czy to w stolicy kraju, czy w małej wiosce, na ulicach aż roi się od drobnych sprzedawców. Jeden oferuje kilka pęczków zieleniny, inny koszyk jabłek albo karton czereśni, kilka kawałków twarogu albo woreczek słonecznika, porcjowany w małe torebeczki.
8. Stalin.
Na pchlim targu w Tbilisi bez najmniejszego problemu znajdujemy popiersia i portrety Stalina, które wręcz wydają się być tu eksponowane. W Gori, miejscowości, z której wywodzi się dyktator, jest ulica jego imienia, o pomniku i muzeum nie wspominając.
W azerskim Sheki zaczepia nas miły staruszek i po rosyjsku opowiada, że „był kiedyś wódz, który wiele dobrego uczynił dla ludzkości. Stalin się nazywał”.
9. Metro.
W stolicy każdego z krajów, które odwiedziliśmy, funkcjonuje metro. Stare, hałaśliwe, ale niezwykle ułatwiające życie. To, co mnie zdziwiło, to fakt, że w każdym miejscu znajdowało się ono bardzo głęboko pod ziemią, a schody ruchome prowadzące na stację pędziły dwa razy szybciej niż w Polsce.
10. Toalety.
To wrażliwy i drażliwy temat bardzo mocno ukazujący różnice w mentalności człowieka wschodu i zachodu. Niechaj to zdjęcie, ukazujące najmniej ekstrawagancką i zarazem najbardziej czystą toaletę, z jaką się spotkałam, dopowie resztę.
11. Zwierzęta.
Mało tu spotkałam kotów, za to wiele bezpańskich psów. Wychudzone, biedne i pozbawione agresji istoty zwijały się w kłębki nieopodal miejsc z jedzeniem, licząc na resztki. Nie zwraca się na nie uwagi, nie dokarmia, ale i nie przepędza, egzystują gdzieś obok człowieka.
Zwierzę spełnia konkretne funkcje: służy do transportu (konie, osiołki), chroni (psy) lub jest jedzeniem (owce). Częściej spotka się tu mężczyzn prowadzących owcę do rzeźnika niż ludzi spacerujących z pieskami na smyczy. Z jednej strony jest to nieco szokujące, ale z drugiej, bardzo uczciwe podejście: jemy mięso, więc nie kryjemy się z jego zabijaniem, nie udajemy, że „rośnie” w sklepie, nie ukrywamy jego pochodzenia przed dziećmi i resztą świata.
11. Kolejki górskie.
Batumi, Baku, Tbilisi, Erywań – gdzie się nie znajdziesz, tam możesz wjechać kolejką wagonikową na wzgórze i podziwiać miasto z wysokości.
C.d.n.
bardzo lubię takie podróże uczą i cieszą choć czasem przerażaja albo nawet brzydzą , a co do słonecznika nie wiem czy pamiętasz ,ale w latach 70-80 tez u nas wszędzie można było kupic słonecznik w tytce z gazety na ulicy kazdy skubał :)) toalety na "malysza" masz racje najszybciej utrzymać w czystosci , lubie taka prostote choc wygodami tez nie pogardzę ,ale tak jak piszesz tam gdzie mało turystów panuje bezinteresowność i pozytywne nastawienie do obcych 🙂
z takimi toaletami spotkałam się również w Grecji :>
Pieknie piszesz,bardzo podobnie wyglada zycie w Albanii,pozdrawiam serdecznie Kasia
Jak otworze swoj Facebook to wszyscy lataja do Dubaju, UAE albo na Dominikane wiec lapidarie kaukaskie sa takim powiewem swiezosci :-). Przyjemnie sie to czyta. Zal mi jednak straszny tych owieczek prowadzonych na rzez – serce mi sie kraje i bardzo sie ciesze, ze nie jadam miesa i w zaden posredni sposob w tym nie uczestnicze :-). Pozdrawiam!
Ale auto, nie jedno przeżyło.