W drodze z Europejskiego Festiwalu Smaku w Lublinie zahaczyłyśmy z Kasią o Kazimierz Dolny.
Po raz pierwszy zjawiłam się tu dziesięć lat temu. Było to jesienią, po maturze. Nosiłam wtedy krótkie włosy i obcinałam sobie grzywkę w ukośne ząbki, popalałam papierosy w parku i słuchałam Iron Maiden. Podczas któregoś ze spacerów po wysepce, razem z przyjaciółką Ewą postanowiłyśmy zrobić coś szalonego.
Jakie czasy, takie szaleństwa, więc wybór padł na wyprawę do Kazimierza. Spędziłyśmy tu kilka pięknych dni, snując się po ryneczku, wypalając papierosy na ławeczkach, popijając wino na tarasie z widokiem na Wisłę. Ewa chodziła ze szkicownikiem, ja z notesem, w którym zapisywałam wrażenia z podróży, czułyśmy się takie dorosłe, wolne i niezależne!
Miasto było wtedy spokojne. Po ulicach snuły się Cyganki, za kilka złotych gotowe przepowiedzieć przyszłość. „Wróżki” były na tyle natrętne, że zaczęłyśmy udawać, że nie jesteśmy z Polski i nie rozumiemy, co do nas mówią, czym na moment zyskałyśmy spokój. Niestety, następnego dnia jedna z nich usłyszała, jak rozmawiamy po polsku i na cały rynek zaczęła się drzeć to oszustki, oszustki, one oszukują!
Tamten Kazimierz był cichy, nieco lunatyczny.
To miasteczko, które zastałam kilkanaście dni temu, było zatłoczone i gwarne, zupełnie inne niż to ze wspomnień. Ale nadal urokliwe.
W drodze na kazimierski targ;
Zaczęłyśmy od wizyty na targu, buszując wśród staroci. Ceny na stoiskach były zastraszające, więc skupiłam się na robieniu zdjęć.
|
Zahaczyłyśmy też o kącik spożywczy, podziwiając wczesnojesienne (a w zasadzie późnoletnie…) bogactwo warzyw i owoców.
Najbardziej rozczulił mnie widok kronselek – dawno nie spotkałam się z tą odmianą jabłoni!
W takich momentach zawsze żałuję, że podróżuję autobusami. Gdybym była autem, z pewnością wróciłabym do domu obładowana kilogramami kronselek, orzechów, z ozdobną dynią pod pachą.
Ale że torebeczka orzechów laskowych od Kasi już spoczywała w plecaku, więc jakoś uporałam się z moim żalem.
Zresztą wszelkie smutki osłodziły mi obłędne lody w lodziarni Joanna.
Po lodach udałyśmy się na kawę do Dziwisza, popularnej kazimierskiej kawiarnio-herbaciarni.
Jakby tego było mało, zgrzeszyłyśmy jeszcze jedząc intensywnie czekoladowe ciasto.
A żeby spalić trochę kalorii, włóczyłyśmy się po mieście z aparatami, trafiając na wiele urokliwych zakątków.
Jako że w plecaku, miałam jeszcze nieco miejsca, do lubelskich pamiątek dopchałam jednego kazimierskiego koguta. Nocą do koguta dobrał się kot, który wyszarpał kawałek maślanego wnętrza i bezczelnie go pożarł.
Zaś pierwszą potrawą, jaką zrobiłam po powrocie do domu, była salsa piemontese di nocciole, czyli piemoncki sos z orzechów laskowych z pewnymi zaskakującymi dodatkami.
Danie stanowiło klamrę zamykającą spędzony w Lublinie i Kazimierzu weekend, bo zrobiłam je na bazie przywiezionych z Kazimierza orzechów laskowych, zaś skorzystałam z receptury Roberta Makłowicza, bohatera Europejskiego Festiwalu Smaku w Lublinie.
SALSA PIEMONTESE DI NOCCIOLE, czyli PIEMONCKI SOS Z ORZECHÓW LASKOWYCH
80 g orzechów laskowych
1 duży ząbek czosnku
80 ml dobrej oliwy
80 ml śmietanki 30%
50 g świeżo startego parmezanu (+ porcja do posypania makaronu)
1 łyżka gorzkiego kakao
1/2 kieliszka brandy
sól
mała szczypta gałki muszkatołowej
Obrane ze skórki orzechy prażę na suchej patelni, aż zaczną pachnieć. Pozbawiam skórek, odstawiam do ostygnięcia.
W blenderze mieszam orzechy i pozostałe składniki. Miksuję do uzyskania gładkiej masy. Podaję wymieszane dokładnie z gorącym makaronem (tagliatelle, ale i np. z penne będzie dobrze), posypane parmezanem.
Uwagi:
1. Z podanej porcji wychodzi sosu na 3-4 porcje. Przepis pochodzi od Roberta Makłowicza.
2. Tak, w pesto jest kakao. Tak, jest tu też brandy i słodka śmietanka. Tak, smakuje to razem wyśmienicie (koniecznie z gorącym makaronem)!
Czytam i oglądam i jakbym sama była na jakimś wypadzie 🙂
Pozdrawiam! Lisiczka (bez kitki).
Aniu mojego ubiegłorocznego koguta z Kazimierza ususzyłam żeby zawiesić w kuchni. Zimą mój Tato wywiesił go do karmnika dla ptaków 🙂 No i był to niezły widok, wróbelki i sikorki dziobiące wielkiego koguta!
Przypuszczam, że orzechy laskowe smakują w tym sosie podobnie do dość popularnego miękkiego sera z tymi orzechami?
Jeśli tak chyba niestety nie mój smak, w przeciwieństwie do orzechów włoskich z serem, które uwielbiam!
Pozdrawiam!
jak to miło odświeżyć sobie wspomnienia z naszej wyprawy, a firmowy tort czekoladowy od Dziwisza do dziś wspominam 🙂 a wiesz, że będę miała ogromną dostawę świeżych orzechów laskowych na początku października? zatem jakby co, to sama wiesz :))
Cudowna wyprawa. Łyżeczka z poziomka mnie orzekła 🙂 chętnie sama bym się wybrała na taki targ…
Jak dotąd byłam w Kazimierzu jedynie zimą, z okazji walentynek i jednocześnie moich urodzin. Miasteczko świeciło pustkami! Widzę, że latem jest tam zupełnie inaczej. 🙂
Jak zwykle urocze zdjęcia i wciągający tekst ! Tylko jedna uwaga, jeśli można, – nie nociole, a nocciole 🙂 pozdrawiam serdecznie – koleżanka po fachu :]
Dziękuję! Już poprawione 🙂 Nie znam się, a kopiowałam nazwę ze strony TVP, gdzie też mają błąd.
Kazimierz- świetny wybór! Weekendami oraz podczas jakichś wydarzeń jest tam nieco tłoczno.
Super, muszę się kiedyś do Kazimierza wybrać.
Sos pewnie zrobię znacznie wcześniej, choć problemem z nim jest zakupienie butelki brandy żeby zużyć pół kieliszka…
Może jak tata przyjedzie w odwiedziny i przygarnie napoczętą flaszkę ?
Pamiętam, że będąc za czasów podstawówki w Kazimierzu zakochałam się w tym miasteczku i zapragnęłam tam zamieszkać. Ale wydaje mi się, że wówczas jednak mimo wszystko widać w nim było ten spokój i to on mnie zaczarował. Kiedy myślę o hordach turystów jakoś tak znikają te marzenia…
Za to zdjęcia zachwycające! I sos przy najbliżej okazji, kiedy przejem cały gar zupy dyniowej, którą ugotowałam, a starczy mi chyba na tydzień, niewątpliwie wypróbuję.
Pozdrawiam, Aniu!
Och… kocham to miejsce, piłam tam jedną z dwóch najlepszych czekolad of ever 😀