Mój związek z Gdańskiem ma już spory staż (mieszkam tu kilkanaście lat), ale nadal się sobie nie znudziliśmy i ciągle potrafimy się
zaskakiwać. Zawsze wydaje mi się, że lista zakamarków do zwiedzenia wydaje
się być zamknięta, ale szybko okazuje się, że jest na mapie kolejne nowe-stare
miejsce, w którym jeszcze nie byłam.
Niedawno, przedarłszy się przez szare nitki drogi szybkiego
ruchu, korowody mniej i bardziej udanych bloków, trafiłam na wyłożoną kocimi
łbami drogę prowadzącą do dworku. Zza smutnych łysych drzew wyłonił się budynek
z obdrapanymi ścianami, drewnianymi ramami okiennymi z łuszczącą się farbą i wiekowymi
drzwiami o w odcieniu morskiej zieleni. Dworek Zakoniczyn, którego lata
świetności przypadały na XIX wiek, dzisiaj jest jedynie cieniem samego siebie.
Stłamszony przez potężne sąsiedztwo – blokowiska, które oplotły swą pajęczyną
całe Ujeścisko – wydaje się być tworem nie z tego świata.
W zasadzie on jest nie z tego świata. Jego świat to druga
połowa XIX wieku, piękny zadbany ogród ze stawem, wielkie przeszklone drzwi
tarasowe wychodzące na zieleń, jego domownicy – rodzina Wendtów (właściciele
okolicznych ziem). Świat, który zaczyna się sypać na początku XX wieku, a jego
koniec przypieczętowują tragiczne losy właścicieli, którzy zostają zamordowani
przez żołnierzy Armii Czerwonej. Grób Artura von Wendta stoi pośród drzew
znajdujących się na tyłach dworku.
Po wojnie dworek spotkał ten sam los, co dziesiątki zabytków w Polsce – miejsce powoli zaczęło popadać w ruinę, a władze uczyniły zeń pegeer. Dzisiaj przedzieram się przez błoto i smutne blokowiska, by zrobić kilka zdjęć temu niezwykłemu budynkowi.
|
Grób właścicieli zaznaczyłam kółkiem; |
Po powrocie ze spaceru to miejsce ciągle siedzi mi w głowie,
pewnie przez ten krzyż w dawnym ogrodzie… A na natrętne myśli najlepsza jest
praca, więc przerabiam na dżem dwa kilogramy sycylijskich pomarańczy.
Pisząc ten tekst korzystałam z:
– a
tu znajdziecie piękne zdjęcia dworu.
Moje pozostałe spacery po Trójmieście znajdziecie
tutaj.
Zapraszam też Was na portal Trójmiasto.pl, gdzie od lutego
mam swoją rubrykę (
klik), w której piszę o moich trójmiejskich smaczkach.
A przepis na dżem pomarańczowy (tym razem z imbirem) napiszę, gdy znajdę chwilę podczas kolejnej drzemki Olka, czyli pewnie wieczorem.
Receptura pochodzi od Nigelli Lawson z „Jak być domową boginią”, ale z moimi z zmianami (głównie mniej cukru). Zaś jeśli chodzi o sycylijskie pomarańcze, to mam w zanadrzu jeszcze sernik z nimi!
DŻEM POMARAŃCZOWY Z IMBIREM
2 kg pomarańczy (użyłam czerwonych sycylijskich)
1,3 – 1,5 kg cukru (w zależności od stopnia preferowanej słodyczy)
sok z 2 cytryn
4 cm kawałek imbiru, obranego ze skórki
Pomarańcze zalewam wodą tak, by mogły się unosić i gotuję na małym ogniu 2 godziny (od momentu zawrzenia). W trakcie gotowania sprawdzam pomarańcze i ewent. uzupełniam wodę. Ugotowane pomarańcze odcedzam, pozostawiając 1/2 szklanki wody. Gdy nieco ostygną, kroję owoce tak drobno, jak mam ochotę, wyciągam też pestki, których nie wyrzucam, a odkładam do rondelka.
Pestki w rondelku zalewam wodą z gotowania, dodaję połowę pokrojonego w plastry imbiru. Gotuję 5 minut, następnie odcedzam płyn i wlewam go do dużego garnka razem z cukrem, pomarańczami, sokiem z cytryn i pozostałym imbirem, tym razem przeciśniętym przez praskę (lub drobno startym). Podgrzewam całość na małym ogniu, aż cukier się rozpuści. Gotuję na małym ogniu, az dżem zgęstnieje, mieszając co jakiś czas całość. Trwa to mniej więcej 30-45 minut, w zależności od ilości cukru. Gorący dżem przelewam do wyparzonych gorących słoików i dobrze zakręcam całość.
Takie miejsca budzą we mnie nostalgię i pewien niepokój…
A czerwone pomarańcze mam! Czekam wię cna przepis 🙂
Serce mi peka widzac ten wspanialy dworek w tak beznadziejnym stanie 🙁
Zawsze staram sie wyobrazic sobie lata swietnosci takich zabytkowych budynkow, ich domownikow i powod dla ktorego utracily dawny blask.
Bardzo smutna jest historia wlascicieli tego dworku i to ze grob znajduje sie w ogrodzie…
Eh jak cudnie byloby gdyby znalazl sie ktos kto przywrocilby dworkowi dawny wyglad <3
Kolorystyka zdjęć dworku bardzo kojarzy się z pomarańczą i imbirem…
Szkoda tego budynku. Musiał być śliczny.
Chociaż i tak jestem zdziwiona że okna całe. Coś tam w tej chwili jest ?
Piękne te Twoje zdjęcia, coraz piękniejsze… Chciałabym Ci pogratulować konsekwencji i pasji w pisaniu bloga, i książki, bo nigdy wcześniej nie miałam okazji 🙂 Pozdrawiam ciepło!
O rany świetny blog, wpadłam na niego zupełnie przypadkiem i nie żałuje:) Mieszkam teraz w Gdańsku, więc będę namiętnie śledzić Twoje wpisy.