Panie Introligatorze, jest pan wielki!
W podstawówce z radością i dumą piastowałam stanowisko łącznika bibliotecznego (jako jedyny uczeń mogłam chodzić między regałami z książkami i wybierać interesujące mnie pozycje) i godzinami przesiadywałam w bibliotece z panią Bernadettą, uroczą krótkowłosą bibliotekarką*, pomagając w okładaniu książek w brązowy papier pakowy, sklejając naderwane kartki czy pilnie wypełniając karty biblioteczne i zliczając poziom czytelnictwa w klasie**. Czasem, gdy wypożyczałam książkę do domu, samodzielnie sklejałam rozlatujące się egzemplarze albo wycierałam gumką pozakreślane ołówkiem fragmenty. Od zawsze uważałam, że o książki trzeba dbać.***
/W tym momencie sumienie nakazuje mi wspomnieć o śmiertelnym grzechu, jakiego dopuściłam się wobec szkolnego egzemplarza „Emilki ze Srebrnego Nowiu”. Będąc pod wrażeniem urody tegoż dzieła (czytałam je co najmniej kilka razy, smakując najpiękniejsze momenty), w y r w a ł a m kilka stron i zachowałam dla siebie, tłumacząc swoje zachowanie tym, że nikt nie doceni tego dzieła tak, jak ja. Gdy po tym niecnym występku spoglądałam na panią Bernadetę, serce ściskał mi obezwładniający żal, ale wieczorami czytałam moje kartki raz po raz… /
Strasznie się rozpisałam, a przecież nie o tym miało być. Tematem dzisiejszego postu jest książka Marii Disslowej, która ma wielu fanów wśród blogerów kulinarnych, receptura na konfiturę różaną i rożki babci Rózi, bez wątpienia najpopularniejszej babci w blogowym świecie.
Gdy rok temu Basia podesłała mi słoiczek konfitury różanej, postanowiłam, że w tym roku sama sobie taką zrobię! Z pomocą Marii Disslowej i dzięki korespondencji z Basią, udało mi się zrobić 3 niewielkie słoiczki konfitury różanej o obezwładniającym wyglądzie i zapachu. Gdy sprostałam wyzwaniu i w mej lodówce wylądowały wspomniane wyżej słoiczki, pomyślałam, że czas na rożki babci Rózi! Rok temu nie miałam na tyle odwagi, by je upiec, mimo zapewnień Basi, że to naprawdę nieskomplikowany wypiek. Topienie ciasta lekko mnie przeraziło i moja myśl o rogalikach przeleżała cały rok w szufladzie pt. „Może kiedyś”.
Chciałam się za nie zabrać w lipcu, ale Basia dała cynk, że niebawem rożki pojawią się w Weekendowej Cukierni, więc cierpliwie poczekałam i pewnego sierpniowego wieczoru, z koncertem świerszczy za oknem, u t o p i ł a m to ciasto!
Po zrobieniu pierwszego kęsu, olśniło mnie: takie rogaliki robiła moja babcia! Babcia Marysia (o której kiedyś więcej napiszę) nadziewała je marmoladą i piekła ich stos w niedzielę, na przemian z szarlotką na idealnie kruchym spodzie. Tym samym dzięki Basi i sierpniowej WC dokopałam się do smaków dzieciństwa, które teraźniejszosc wzbogacila jedynie o różany aromat.
„RÓŻA TARTA
10 dkg róży 50 dkg cukru 1 dkg kwasku cytrynowego albo winnego
Oczyszczoną różę (patrz: róża aromatyczna) włożyć do kamiennej miski z miałkim cukrem i utłuczonym kwaskiem. Ucierać wałkiem na gładką masę, poczem włożyć do słoja do dalszego użytku.”
Modern – moja wersja (proporcje ustalone dzięki pomocy Basi):
SZYBKA RÓŻA TARTA:
300 g platków róży 900 g drobnego cukru 1-2 łyżki cytryny
W malakserze umieszczam wszystkie składniki i długo miksuję, aż róża puści soki i wymiesza się idealnie z cukrem. Przekładam masę do słoiczków, dobrze je zakręcam i chowam do lodówki. W ten sposób można ją przechowywać nawet rok.
100 ml letniego mleka 5 dag drożdży 5 łyżek cukru 30 dag mąki 3 żółtka 15 dag chłodnego masła konfitura z róży (vel tarta róża) cukier kryształ (do obtaczania)
Mieszam mleko, drożdże i cukier, pozostawiam je na kilkanaście minut. Gdy drożdże podrosną, mieszam je z żółtkami. W innej misce siekam mąkę z masłem. Do mąki i masła wlewam drożdże z żółtkami i dość szybko zagniatam ciasto.
Zagniecione ciasto wkładam do głębokiego naczynia wypełnionego lodowatą wodą. Gdy ciasto wypłynie na wierzch (trwa to ok. 20 minut), wyjmuję ciasto z wody i pozwalam mu obcieknąć z wody i układam na omączonej stolnicy.
Ciasto dzielę na 8 części. Każdą z nich wałkuję w okrągłe placki o grubości 2-3 mm i dzielę na 8 trójkątów. Na szerszym końcu każdego trójkąta układam odrobinę tartej róży (róża jest b. słodka i aromatyczna, więc wystarczy ok. 1/4 łyżeczki). Zwijam rogaliki i zaciskam ich rogi, by nadzienie nie wypłynęło. Piekę na złoty kolor (bez termoobiegu) w 180 st. C., co trwa ok. 10-15 minut.
Zaraz po upieczeniu maczam górną część w białku, a następnie w cukrze krysztale. Układam na kratce.
Przepyszne na ciepło, pyszne również dzień po upieczeniu!
Oczywiście, milej jest ucierać różę w makutrze, jednakże czasem warunki techniczne nie pozwalają na tę metodę i pozostaje malakser. Mój sposób przyrządzania róży jest o wiele szybszy i mniej pracochłonny, choć puryści narzekają, że konsystencja róży już nie taka, jak być powinna. Ja jestem zadowolona z rezultatu!
2. Tak przyrządzoną różę możesz bardzo długo przechowywać w lodówce (a to dzięki dużej ilości cukru). Wykorzystać ją możesz do obłędnych rożków babci Rózi albo do szarlotki różanej, a na szybko polecam dodatek róży do naleśników.
3. Aha, a to sposób obróbki róży przepisu na „Różę aromatyczną” naszej drogiej pani Marii: ” świeżo zerwaną różę oczyścić z żółtych koniuszków, obcinając je nożyczkami, oczyścić również z nadpsutych listków i żóltego pyłku”. Od siebie dodam tylko, że róża, o której mówimy, to ta, której pełno nad morzem, ta z bladoróżowymi, drobnymi listkami.
*panią Bernadettę odwiedzałam w szkole jeszcze przez długie lata; dziś, gdy mijamy się na ulicy, zawsze zamienimy kilka słów; ** co tu dużo mówić, zawsze to ja zawyżałam średnią czytelniczą, pochłaniając nawet kilkaśnacie książek miesięcznie; *** pewien wyjątek od powyższej zasady stanowią książki kucharskie: te poplamione, ze śladami użytku, komentarzami wypisanymi ołówkiem są bardziej wiarygodne niż lśniące nowością egzemplarze;
Ja tez w podstawówce przesiadywałam w bibliotece i szperałam, oprawiałam, czytałam, opisywałam… wszystko pod okiem Pani Tereni 😉 stare jest cudne. wszystko 😉
Pozdrawiam 🙂
Niemozliwe, jestem pierwsza? 🙂
Ania, ciesze sie, ze upieklas, powiem Ci, ze troche przez Ciebie te rozki wyladowaly w WC, Ty mnie natchnelas, ze sie zabierasz i zabierasz i bylos ie bac – wyszly Ci idealne!
A ja purysta rozany, ucieram w makutrze, ale sie nie czepiam, aromat rozy, to aromat 🙂 Taka roze rzeczywiscie przechowuje okolo 2 lata, czasem sie "scukrzy", ale smak ma taki jak ma miec. U mnie w domu rodzinnym zawsze sie na taka tarta roze mowilo po porstu "roza".
Buziak :* Swietne to zdjecie z konfitury lyzeczka…
I prosze, pisalam 5 minut i jestem zdertonizowana :)))
Aniu, a czy wachanie dotyczy kazdej ksiazki, takiej z biblioteki tez?
oj Aniu, Ciebie zawsze czyta się z uśmiechem na ustach:)
bardzo klimatyczne są te Twoje vintag wpisy. myśli zapisane, wspomnienia. tak, lubię je.
gdy czytam to mam swoje własne skojarzenia..
wiesz, też byłam łączniczką z biblioteką! przyjemne to były chwile wśród książek. podstawówka, później miałam coraz mniej czasu i ochoty na czytanie.
i książkowy występek też się zdarzył.. do tej pory na mojej półce stoi, książka, która tak się skrzętnie zawieruszyła.. chyba pani wsadziła kartę nie do mojej przegródki i choc ja miałam książkę, to zapisane było jakbym jej wcale nie miała. a ja postanowiłam się nie przyznawac i zostawic ją sobie na pamiątkę. ech.
kiedyś nie znałam różanej konfitury (czy też tartej róży.. zwał jak zwał). a ona jest taka pięknie pachnąca intensywna i ma cudny kolor. rok temu ucierałam w misce drewnianą pałką.. mozolne to było, ale jak wielką miałam później satysfakcję! następnym razem użyłam już blendera. wszystkie te razy były pyszne.
i rogaliki.. upieczone. takie ciasto robi moja Mama od dawna. są pyszne, taki małe, puchate, pachnące.
dobrze mi tu u Ciebie.
Ja ze szkolnej biblioteki nie odwiedzam i nie odwiedzałam praktycznie w ogóle. Nie lubię jej klimatu, choć samą panią Bibliotekarkę lubię bardzo. Za to tę miejscowo, główna, odwiedzam zdecydowanie często.
Z Marią Disslową spotykam się jedynie wirtualnie, niestety nie miałam jeszcze okazji trzymać w dłoniach papierowego jej dzieła, aczkolwiek zbieram się do tego i coraz mi do niej bliżej.
Rożków nie udało mi się upiec, niestety. Żałuję. Ale może w przyszłości?
Pozdrawiam, Aniu!
Też byłam łącznikiem bibliotecznym !
A na rożki się czaję, może jeszcze zdążę zrobić.
Twoje pysznie wyglądają 🙂
Uwielbiałam bibliotekę. Szkolną i nie tylko tę szkolną. Zawsze lubiłam czytać. Zawsze lubiłam zapach książek, niestety bardziej tych nowych niż starych hihi;)Do tej pory uwielbiam ten zapach.
Kocham czytać. Od zawsze. Bardzo:)
Twój cykl mi się bardzo podoba, a rogaliczki wyglądają wręcz bajkowo:)
Cudowna takze róża tarta,a zdjęcia wiadomo – piękne!
Pozdrawiam:0
O ksiązkach mogłabym całe wieki, o paniach bibliotekarkach, które w kolejnych bibliotekach strzegły przede mną bezskutecznie książek Jerzego Kosińskiego (a miałam ze 12 lat i głód lektury) także. Z takich wstydliwych rzeczy też mam coś na sumieniu, mama właśnie zawsze uczyła mnie szacunku do książek. Miałam pięknie wydane Baśnie Andersena, bogato ilustrowane, z których nie wiedzieć czemu pewnego dnia powycinałam sobie postacie. Ot tak, bezmyślnie i bez wytłumaczenia. Pamiętam to do dziś dzień i się potwornie wstydzę…
piękne zdjęcia Truskawko. Nie dziwię Ci się wcale że jesteś dumna ze swojej róży, ja za rok też zrobię jeśli tylko sąsiadom (jak w tym roku) róż nie zaleje…
a topienie ciasta jest super xD
Książka odebrana od introligatora brzmi magicznie, aż zaczęłam żałować, że nie mam niczego, co by się nadawało do naprawiania. Sama też uwielbiałam oprawiać podręczniki, chociaż oczywiście w pewnym momencie z żalem z tego zrezygnowałam, bo mieć książkę wesołym papierze to w pewnym wieku już obciach. A szkolną bibliotekę wspominam bardzo mile, przypomniała mi się ta karta, na której zapisywało się wypożyczone tytuły i nieco zgryźliwa (pozornie) pani bibliotekarka, która pod koniec podstawówki miała już problem, co mi tu jeszcze wypożyczyć.
Konfiturę z płatków róży chętnie bym utarła, ale nie mam godnego zaufania źródła róż, za to rożki już zrobiłam i są naprawdę przepyszne.
Bardzo ciekawy post! O książkach kucharskich dopiero zaczynam cokolwiek wiedzieć. 🙂 A rogaliki..Jezu! Odlot!
"Emilka ze Srebrnego Nowiu", a później także "Emilka dojrzewa" i "Emilka na falach życia" to ulubione książki z mojego dzieciństwa. Jakiś rok temu ponownie do nich wróciłam i zachwyciły mnie, jak dawniej.
Rogaliki wspaniałe.
Przez lata cale bylam lacznikiem w bibliotece,rowniez przez te wszystkie lata bylam pewna,ze najchetniej bym w niej zamieszkala,ksiazki wrecz "polykalam"…potem przyszla jakas stagnacja…zastoje mniejsze lub wieksze,ale biblioteki,ich atmosfere kocham do dzis i zaluje,ze w zasiegu reki nie mam takiej zwyklej polskiej biblioteki,mala polka z ksiazkami w jezyku polskim nie wystarcza mi w bibliotece…..
Rozki rowniez robilam przedwczoraj,sa,a raczej byly- tak pyszne,ze wstawialam wpis gdy pierwsza partie juz skonsumowalam,a ostatnia stygla wyjeta z pieca (hihi),niestety rowniez nie mam dojscia do pewnego zrodla platkow rozanych,wiec konfitura kupna byla,ale rowniez pyszna…
Pozdrawiam cieplutko 🙂
marzę o tym, by zrobić samodzielnie konfiturę z róży, ale mi ktoś musiałby pokazać palcem: "o z tej róży narwij płatków" to bym wiedziała 🙂
też mogę się pochwalić funkcją łącznika w podstawówce, aczkolwiek nie miałam takich przywilejów.
za to teraz potrafię siedzieć w bibiliotece dobre kilka godzin – wybierając, szperając… to samo z antykwariatem. czasami kupuję starą książkę dlatego, że wygląda na taka.. jak bezpański pies. chciałaby być czytana, a tkwi biedna na półce..
A rożki piękne ci wyszły, dużo zgrabniejsze niż moje, ale pewnie smak ten sam – bajeczny! 🙂
Czary Mary, Ania nie-do-wiary! 🙂
Z jaką lekkością pióra, jak zawsze lecz dziś Wyjątkowo…
Może drugi blog…o książkach tym razem Droga Aniu…?
Pozdrawiam wieczornie
M.
Ania, ale piękna notka!
Trochę podobieństw, trochę różnic między nami widzę – też uwielbiam ksiązki od zawsze, ale jako dziecko zdecydowanie wolałam je w tym materialnym wymiarze (mam nawet zdjęcie – ja jako mały brzdąc z cegłą pt 'Fizyka' Marty Skorko jako zabawką – najfajniejsze jest to ze później się z niej uczyłam :D), czytanie polubiłam chyba dopiero pod koniec podstawówki..
I łącznikiem też byłam, ale mało obowiązkowym, traktowałam to trochę jako karę (wydawało mi się ze kabluję na kolegów :D)
Za to różę uwielbiam bez żadnego 'ale' – i rożki Babci Rózi, odkąd je zrobiłam, również 🙂 Cudnie Ci wyszły :)))
Piękne książkowo-czytelnicze refleksje… W ogóle piękny blog. Wysmakowany (nie tylko z uwagi na to, że kulinarny:) No właśnie… i nie tylko kulinarny, co bardzo mi się podoba. Retro przepisy nastrajają nostalgicznie… Dziękuję! Wszystko czytam z dużą przyjemnością.
ach, ta konfitura mnie urzekła. rewelacyjna!
z ogromną ciekawością przeczytałam Twoje zwierzenia. sa takie… hm. bardzo nastrojowe ;]
rewelacyjne zdjęcia dodatkową oprawą. och, piękny post.
Świetna notka Aniu. Znów się zaczytałam i dałam przenieść do wspomnień mojej szkolnej biblioteki.
Też zawyżałam średnią czytelniczą.
Pozdrawiam.
Zawsze interesowała mnie szkolna biblioteka: stare, żółte już książki; ten specyficzny zapach; porwane kartki i złote myśli napisane ołówkiem na rogach co drugiej strony.
W mojej szkole nie było czegoś takiego jak 'łącznik bilioteczny'. Zawsze pragnęłam być pomocnicą pani bibliotekarki, choć do szkolnych lektur mnie nie ciągnęło..
uwielbiam vintage cooking i czekam na więcej!, a Babcię Rózię zna już chyba cały świat 🙂
Podzielam sympatię do zapachu pomidorowych ogonków….;)
Fajny blog, pozdrawiam, aga
Za każdym razem inspirujesz.
Lubię Twoje zdjęcia.
rogaliki widzę , pyszne , ach
Czytam i tylko powtarzam sobie: ja też! Też się lubiłam z paniami z biblioteki, czytałam książki w gigantycznych ilościach. I też wygumowuję ołówkowe notatki z bibliotecznych książek (okropnie mnie denerwują).
Moja Babcia też robiła takie topione ciastka, tylko w formie wiatraczków z powidłami śliwkowymi, ale przepis zaginął i nawet nie wiesz, jak się cieszę, że go tu dziś znalazłam! Dzięki!
Cyba muszę wypróbować przepis na tartą róże, wygląda pięknie, patrząc na twoje zdjęcia wyobrażam sobie jej smak…
A ja właśnie dostałam słoiczek roży od Babci (ma 91 lat :)). Muszę zapytać jak ona ją przyrządza… Pozdrawiam serdecznie – muffingirl
Pochwała Pana Introligatora spowodowała mój wielki uśmiech!
Łacznikiem nie byam, bo ni e było u nas takiej funkcji(…???), ale pani Kulowa nie wiedział juz co mi dawać do czytania…:)
Różeę zrobiłąmraz i… może coś zrobiłam nie tak, smak zdecydowanie mnie rozczarował – może ten brak kwasku…? , bo miałm przepis tylko z cukrem, jak myślisz? Zdjęcie złyżeczką urocze:) A rożki w końcu może zrobię, bo tak wszyscy kuszą i zachwalają…
Pozdrawiam, Aniu:)
Nigdy bym nie pomyslala, ze tak prosto te roze sie ukreca… Dziekuje za przepis ! Tylko, ktore roze beda najodpowiedniejsze ? Troche ich mam na ogrodzie…
ja oczywiście mam obawy jeśli chodzi o babcine rożki. podobają mi się, wyobrażam sobie ich smak. niemniej obawiam się, że mi nie wyjdą. tymczasem zazdroszczę tych Twoich 🙂
jak nóżka?
lepiej?
całuje w czółko, Truskaweczko!
Aniu droga, Twoja historia z wyrywaniem kartek rozbawiła mnie niesamowicie 😀 Cicha woda kartki rwie;)
A zanim i ja utopię to ciasto zapraszam Cię do zabawy:
http://freckled-thoughts.blogspot.com/2010/08/kalmary-i-to-co-lubie.html
Spokojnej nocy!
wyobraź sobie, że zrobiłam rożki Babci Rózi. Wyszły. Idealnie. Taka ilość dla mojego domowego łasucha była odpowiednia. Kilka sztuk zostawił dla mnie:)
topienie ciasta to była dla mnie nowość 😉
Zastanawiałem się wczoraj, co właściwie mógłbym zrobić z różaną konfiturą, którą kupiłem w ubiegłym roku na Festiwalu Smaku w Grucznie (za jakieś niesłychane pieniądze – to strasznie drogi cukierniczy kawior) i chyba już wiem. Zastanawiam się, czemu ciasto musi pływać w wodzie – być może chodzi o to, żeby urosło odpowiednio – wówczas wypłynie? Aha i pytanie: na ile rogalików mam się nastawić z tej ilości składników?
@ Krytyk (mam nadzieje, ze mnie nie zabijesz Aniu:)
Poczuwam sie w pewien sposob w obawiazku odpowiedziec na pytanie o ilosc rogalikow: z podanej porcji robie 12×8 czyli 96 malenkich rozkow, gdyz takie malutkie wychodzily spod reki Babci Rozi 🙂
Krytyku Kulinarny, topienie ciasta drożdżowego to jedna z metod jego wyrastania, wg mnie pozwala to na uchwycenie momentu, kiedy ciasto jest już należycie wyrośnięte (wtedy wypływa). Są jeszcze metody na wyrastanie ciasta w lodówce, więc ta z miską zimnej wody to po prostu kolejna odmiana. Tak myślę.
Jako że ciasto dzielę na 8 kul, a z każdej powstaje 8 trójkącików, to wychodzą mi 64 małe rogaliki, takie na dwa kęsy.
POlecam Ci te rożki, są b. dobre i takie… staroświeckie 🙂 Tylko konfitury należy dać niewiele, bo jest b. słodka i intensywna w smaku.
Pozdrawiam! 🙂
Basiu, oczywiscie, ze Cię nie zabiję 😉 Ja robiłam je trochę większe, które i tak wyszły małe (dwukęsowe:) A jak już piszę, to powiem Ci BAsiu, że czuję się podbudowana mając świadomość, ze rożki trafiły do WC troszkę dzięki mnie! 🙂
No wiesz Ania, ale one trafily po to by Cie zmobilizowac :DD Buziak!
OK. Dziękuję za wyjaśnienia. A niewielka ilość różanej konfitury, którą należy dodać, tylko mnie uspokaja. Nie mam jej dużo, ale na te kilkanaście maźnięć powinno starczyć 🙂
Aniu, cieszę się, że do mnie zajrzałaś z odpowiedzią ;)) Akurat TYCH róż nie mam w ogrodzie. Ale o przepisie nie zapomnę i coś mi mówi, że to będzie bardzo "konfiturowa" jesień.
Aniu, ustaliłam już jak różę przyrządza moja Babcia, jak znajdziesz chwilkę to zajrzyj tu:
http://muffingirl.blox.pl/2010/08/Roza-Babci-Nusi-i-konkurs.html
Pozdrawiam serdecznie – muffingirl
Dzień dobry Aniu,
dlaczego ciasto trzeba zanurzyć w lodowatej wodzie? Ciekawe…
Wiatj Anonimowy, Ania mnie mam nadzieje nie zabije, jako ze czuje sie w pewien sposob odpowiedzialna za przepis mojej Babci, to sie wypowiem 🙂
Zanurzenie w lodowatej ma dodatkowo potwierdzic "probe drozdzy" ktora wykonuje sie przygotowujac rozczyn. Jesli drozdze sa swieze (co spodziewam sie w dawniejszych czasach nei bylo norma, a przepis ma kilkadziesiat lat przynajmniej), to ciasto wyplynie, a ciasto owe jest ciezkie, bogate w maslo, wiec i drozdze powinny byc "silne". Pozdrawiam 😉
Dobry wieczór Buruuberii, dziękuję za szybką odpowiedź. Wszystko jasne:) Nabrałam motywacji do topienia. Pozdrawiam i do spotkania na "Makagigi". Agnieszka
No i wszystko jasne 🙂
te rogaliki również piekła moja babcia ! kochałam je, i nie tylko ja! znikały w mgnieniu oka 🙂 pamietam jak kiedyś przyrządzałam je z babcią, to były piękne czasy 🙂 właśnie obrałam płatki i robię różę tartą! pozdrawiam
MOja piekła podobne, ale bez nadzienia różanego, a z marmoladą. Pyszne sa 🙂