Noszę w sobie takie kojące obrazki, które pozwalają mi przebrnąć przez ciężkie chwile. Myśl, że wcielę je kiedyś w życie, poprawia mi nastrój, a snucie hipotetycznych planów sprawia, że się wewnątrz uśmiecham. Obrazki dzielą się na wiosenne, letnie, jesienne i zimowe. Czasem powtarzają się co roku, bywa, że w miejsce starych wskakują nowe. Niektóre z nich realizuję, inne z czasem przestają być atrakcyjne. Zawsze jednak mam ich mały pakiet.
Jednym z jesiennych obrazków jest wizja gorącej zupy dyniowej pitej z obszczerbionego kubka na drewnianym tarasie domku w kaszubskiej głuszy. Drugi z nich to ognisko rozświetlające gęstą czerń nocy i ziemniaki z popiołu, zjadane z odrobiną soli i świeżego masła. I jeszcze jedno – kubek grzanego wina sączonego nad jeziorem pośród ciszy przetykanej piskiem czapli.
Nietrudno zauważyć, że wszystkie obrazki mają kilka wspólnych elementów: ciszę, naturę i jedzenie. To proste: natura to wyciszenie i spokój, a jedzenie to ukojenie, podświadomie więc układam sobie obrazki według takiego klucza. Marzę o głuszy, o zapachu tłustej ziemi i wilgotnego drewna, o trzasku ogniska i nieprzeniknionej nocnej ciemności.
Tydzień temu uszczknęłam nieco z tych marzeń, ale na drodze do ich pełnego urzeczywistnienia stanęła szara codzienność. Długie poszukiwania dyni w kaszubskich warzywniakach spełzły na niczym, a więc pożegnałam się z kubkiem gorącej zupy. Ze względu na ulewy, nie udało nam się również rozpalić ogniska, a zatem parujący ziemniak pieczony w popiele trochę jeszcze na mnie poczeka. Grzane wino tez nie wypaliło, bo po przyjeździe okazało się, że nie ma prądu…
Nic jednak nie było w stanie zabrać mi wilgotnego zapachu jesiennej ziemi, kolorowych wrzosów okalających nasze Leśne Jezioro, odkrycia kurkowej polany i tej ciszy, falującej między drzewami i wślizgującej się do pachnącego zmurszałym drewnem domu.
Kaszubski domek powoli zastyga. Zieleń z dnia na dzień staje się coraz bledsza, a poranki chłodniejsze. Tu bardziej niż gdziekolwiek indziej czuć, jak przyroda żegna się z latem, jak jesień przygotowuje grunt na przyjście zimy.
Obserwuję ten proces, zagryzając bułeczkę czosnkową, którą upiekłam do zupy dyniowej, której nie było, posmarowaną masłem ziołowo-czosnkowym, które przygotowałam do pieczonych ziemniaków, których też nie było.
A zamiast zupy, wypiłam na tarasie kawę, którą ugotowałam – jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi – na grillu.
BUŁECZKI CZOSNKOWE
(na 12 sztuk)
400 g mąki pszennej chlebowej
20 g drobnego cukru
pół łyżeczki soli
4 g suchych drożdży (1 łyżeczka)
260 g mleka
30 g roztopionego masła
do posmarowania: 1 jajko roztrzepane z 1 łyżką mleka
na nadzienie:
60 g miękkiego masła
6 ząbków czosnku, zmiażdżonych
2 łyżeczki świeżej lub suszonej pietruszki
Składniki ciasta umieszczam w mikserze i wyrabiam, aż ciasto stanie się gładkie. Przekładam do miski, przykrywam ściereczką i odstawiam do wyrośnięcia na 1,5 godziny. Po tym czasie dzielę ciasto na 12 równych części, formuję z nich kulki i układam na blasze. Każdą kulkę spłaszczam i lepię z niej podłużną bułkę, układając złączeniem do blachy. Układam bułki na blasze, odstawiam w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (na pół godziny).
Składniki nadzienia mieszam i przekładam do rękawa cukierniczego lub woreczka, z którego następnie odcinam jeden róg.
Wyrośnięte bułeczki smaruję jajkiem i mlekiem, po czym nacinam nożem. W tak powstałe nacięcie wyciskam porcję czosnkowego masła. Bułki piekę w 180 st. C. przez ok. 15 minut, aż się zezłocą.
Uwagi:
1. Przepis na bułeczki wzięłam od Doroty, praktycznie go nie zmieniając. Porównując moje wypieki z jej, jednego jestem pewna – muszę poćwiczyć lepienie bułek… Pomijając ich koślawość, mogę z ręką na sercu powiedzieć, że były pyszne, zwłaszcza na ciepło.
2. Jak już pisałam, chciałam nimi zagryźć ostrą zupę dyniową, ale w wersji kanapkowej też były pyszne (choć do pracy ich nie polecam…).
Super zdjecia.
Usmiecham sie do kawy z grilla 🙂
Co za urokliwy wpis, pielęgnuj w sobie te marzenia 🙂
chyba każdy ma takie swoje obrazki, Ty pewnie jeszcze masz je w kadrach, nie tylko na odbitkach, ale konkretnie w głowie ;), ja mam taki domek w winnicy, która winnica nie jest ;), życzę więcej takich chwil 😉
Piękne zdjęcia, jest w nich tyle spokoju i prawdy, ach nic tylko się zachwycać)
Jakie piękne zdjęcia, piękne okoliczności przyrody!
Bułeczki pierwsza klasa i te opisy. Aniu, cudownie!
Pozdrawiam Kochana:*
To najpiękniejszy post jaki w życiu czytałam. Zwykle czytam chaotycznie, w pośpiechu. Po raz pierwszy od dawna… zatrzymałam się.
Zatrzymam też ten post na wszytskie te złe dni w których wydawać mi się będzie, że przede mną jest tylko ściana.
Dziękuję bardzo, Mela 🙂
O Aniu, Aniu, jakie piękne, klimatyczne fotki…Tak delikatne, jak tylko Ty potrafisz. Kawa z grilla chyba pasuje do takiej scenerii… 🙂
piękny klimat, a przepis na bułeczki przyswajam i piekę je w najbliższym czasie:)
Wchodzę. Czytam. Oglądam. Podziwiam. Zazdroszczę. Jestem pod wielkim wrażeniem… 🙂
Bardzo przyjemnie, aż poczułam zapach lasu, jesiennej wilgoci i aromat kawy mieszający się z dymem z grilla. Czosnek uwielbiam więc na pewno skorzystam z przepisu na bułeczki 🙂 Pozdrawiam jesiennie
cudowny klimat, tam wszystko musi smakować jeszcze lepiej 🙂
zapragnęłam takiego miejsca, ziemniaków z popiołu i przenikliwej wilgoci lasu… pięknie rozpoczęłam dzień, dziękuję 🙂
też robiłam te bułeczki 🙂 i masz rację formowanie ich to kwestia wprawy :)pozdrawiam
Lato, ech, gdzieżeś poszło!!!?
Zobaczyłam urzekającą fotografię z oknem i wiedziałam, że muszę tu wejść, choć moja zmęczona głowa protestuje, zbyt przemaglowana zdarzeniami dzisiejszego dnia. Przeczytam, kiedy się zregeneruję, bo wtedy się skoncentruję na Twoich ładnych, słownych obrazach.
Czytam, tęsknię… Przywołujesz obrazy i zapachy Kaszub jakie pamiętam od zawsze-mokry mech, krople rosy na trawie cienkiej jak włosy, rozkosz brodzenia w dywanie wrzosow, zapach ogniska zawieszony we mgle. Dziękuję Ci za to! Ten wpis to czysta magia.
Pięknie i pysznie.
też marzę o głuszy, dlatego szczerze Ci zazdroszczę, że choć na chwilę udało Ci się w niej znaleźć. a kawa z grilla… coż, potrzeba matką wynalazków, jak mawiał baca wiążąc buta dżdżownicą 🙂
Bałam się nadjeścia jesieni jak cholera, że będzie buro, szaro i ciemno. Teraz obejrzałam Twoje zdjęcia dziesięć razy i jesień mi niestraszna. Też gdzieś pojadę, połażę w kaloszach i będę smażyć jajecznicę na grzybach.
znam ten swoisty rytuał powolnego przechodzenia w głąb nowej aury.zapach wilgotnych liści,chłodne wieczory zwieńczone świeżymi kroplami deszczu,żołędzie i kasztany w torebce.a na ukojenie,jeszcze ciepła bułka aromatyzowana czosnkiem z domowej działki.
wiejska rzeczywistość jest nieokiełznana i godna uwagi.coraz bardziej to sobie uświadamiam/szczególnie teraz z dala..
Monika, bardzo ładnie napisane. Dziękuję.
jak pachnie jesienią…. 🙂
Zazdroszczę kaszubskiej głuszy godzinę drogi samochodem… Ja mam na Kaszuby 600 km, ale udaje mi się wybrać w Twoje strony przynajmniej raz w roku 🙂
cudowne zdjęcia, klimat boski a bułki obłędne!!! porywam jedna 😀