Według mnie najlepsze sprawdzone prezenty to te książkowe. Dzisiaj mam dla Was listę 10 książek kucharskich idealnych na prezent. Jest jeszcze jedenasta, którą Wam polecam, kto zgadnie jej tytuł? 😉 Taaaaaak, to „Retro kuchnia” (wyd. Nasza księgarnia) i tak się składa, że jestem jej autorką 😉
Aha: część pozycji poniżej otrzymałam od wydawców (takie me blogerskie szczęście), część sama kupiłam. Na liście TOP 10 znajdują się wyłącznie te, które szczerze polecam i uważam, że idealnie nadają się na prezent, nie dlatego, że ktoś mnie poprosił o recenzję.
A więc zaczynamy… książki kulinarne pod choinkę:
1. „Słodko” Yotam Ottolenghi, Helen Goh (wyd. Filo)
Słodki Yotam jest równie kuszący, co ten wege („Plenty” i „Plenty more”). Proste, apetyczne zdjęcia i przepisy, które krzyczą: „zrób mnie!”. Dużo wskazówek technicznych, jasny i czytelny układ przepisów i szczegółowość, która zadowoli tych, którzy zastanawiają się zawsze, ile to szczypta soli. W zasadzie chcę z tej książki zrobić wszystko poza wypiekami z marcepanem (brrrrrrr). Na blogu pokazywałam już orzechowe ciasteczka, o tu.
2. „Leksykon smaków” Niki Segnit (wyd. Buchmann)
O leksykonie pisałam już tutaj – klik. W tym miejscu tylko przypominam Wam tę fantastyczną lekturę. To naprawdę obowiązkowa pozycja w bibliotece każdego, kto przejawia choćby blady cień zainteresowania kulinariami!
3. „Kaukasis” Olia Hercules (wyd. Buchmann)
O „Kaukasis” też już wspominałam tutaj – klik. Książka Olii Hercules to cudowna, autentyczna wyprawa do smaków Kaukazu. Wydaje mi się, że niekiedy nawet zbyt szczera: nie zrozumcie mnie źle, mi się to bardzo podoba, ale podejrzewam, że amatorzy wystylizowanych zdjęć mogą czuć się zawiedzeni. Fotografie, przepisy i opowieści w „Kaukasis” to Kaukaz non-fiction, apetyczny i uzależniający, ale i brudnawy, czasem kiczowaty, obdrapany i z lepkim plastikowym obrusem. Wiem, co mówię, bo kilka lat temu podróżowałam z plecakiem po Gruzji, Armenii i Azerbejdżanie i liznęłam kaukaskich klimatów. Życzę sobie wyłącznie takich książek o kuchniach świata, bez niedopowiedzeń i kolorowania rzeczywistości!
4. „Apetyt” Anthony Bourdain (wyd. Filo)
Wyobraźcie sobie klasyczną książkę kulinarną, jej narrację i zdjęcia. Otóż książka Anthony’ego jest przeciwieństwem tego wyobrażenia: pokręcone fotografie jak ze snu wariata plus soczysty, pikantny język autora to niezwykłe połączenie. Mnie to kręci, lubię wyraziste osobowości i ciekawy język. Przyznam jednak, że gdy po raz pierwszy przejrzałam „Apetyt”, miałam wrażenie, że nie ma tu nic ciekawego do ugotowania. Dopiero przy bliższym poznaniu, po dwóch kanapowych wieczorach doceniłam Anthony’ego i jego przepisy. To fajna opowieść o smakach bez ściemy, kombinowania, cudowania i upiększania. Aha, to nie jest książka dla wegetarian. A miłośników deserów odsyłam do punktu numer jeden, bo u Bourdaina też nic nie znajdą.
5. „Italia do zjedzenia” Bartek Kieżun (wyd. Buchmann)
Książka o kuchni włoskiej to ryzykowna sprawa, bo wydaje się, że już wszystko o niej napisano. Ale jeśli tego zadania podejmuje się Krakowski makaroniarz, można być pewnym, że będzie to ciekawa, pełna miłości opowieść. „Italia” to rzecz o kulinariach, ale i sztuce oraz historii, to wędrówka po mniej lub bardziej oczywistych zakątkach kraju i zbiór dopieszczonych przepisów. Bardzo smakowita lektura, zaznaczyłam też dużo przepisów, które chcę wypróbować.
A teraz przechodzę do drugiej części książkowych polecajek, szczególnych, bo wszystkie autorki znam osobiście, lubię i cenię ich pracę.
6. „Suma drobnych radości” Agnieszka Burska-Wojtkuńska (wyd. Pascal)
Agnieszka, znana z blogu Mrs. Polka Dot, wyłapała drobiazgi, które czynią nasze życie milszym i przyjemniejszym i zebrała je w całość. To nie jest poradnik, jak żyć, ale zachęta do docenienia drobnych przyjemności i trochę pomysłów na upiększenie/umilenie sobie szarawej niekiedy codzienności. Mnie szczególnie interesuje ostatnia część książki, czyli przepisy kulinarne – dekadenckie ciasteczka czekoladowe, śródziemnomorska sałatka z pieczonym bakłażanem czy wolno duszony gulasz na piwie to moi faworyci. Śliczna książka, której naturalnym towarzyszem jest kubek herbaty z pomarańczą i goździkami. Dodam jeszcze, że na tylnej okładce znajdziecie też coś mojego 😉
7. „Trufla. Same dobre rzeczy” Patrycja Dolecka (wyd. Buchmann)
Patrycję czytam od lat. Trufla to piękne proste zdjęcia, zdolność uchwycenia codzienności w artystyczny, ale naturalny sposób, to dziadkowie, to jamnik, to makaron z krewetkami, to chrupiący bochenek chleba, to rower, którym pędzi na targ, to domowa pizza i fotografie analogowe. Taką Truflę znam i taka jest ta książka, szczera i piękna jak dziewczyna z piegami malowanymi słońcem (chyba za bardzo pojechałam z tą metaforą, ale co tam, zostawiam, bo mi się podoba!). Lubię zaglądać do cudzej kuchni, poznawać czyjeś smaki i móc odtwarzać je w domu, a Patrycja dała mi szansę podejrzeć jej gotowanie i skrawek świata.
8. „Zielenina party” Magdalena Cielenga-Wiaterek (wyd. Druga strona)
Zielenina nie je mięsa i wymyśla fajowe przepisy na wegetariańskie dania! Po „Zieleninie bez glutenu” i „Zieleninie na talerzu” przyszedł czas na imprezę. Magda podzieliła książkę na pory roku, a w każdej z nich podsuwa świetne pomysły na spotkania kulinarne. Są oczywistości typu Wielkanoc i Boże Narodzenie, ale jest i ognisko (a tam pieczonka, grzyby z suszonymi śliwkami i bakłażanem czy pieczone gruszki), dyniobranie (pierożki z dynią, jarmużem i grzybami, zupa dyniowa z masłem orzechowym i makaronem z cukinii czy ciacho dyniowe z bakaliami i kokosem) albo zimowy spacer w lesie (a tu m.in. gorąca czekolada, smalec z fasoli i drożdżówki z karmelem morelowym i jabłkami).
9. „Dwudziestolecie od kuchni” Aleksandra Zaprutko-Janicka (wyd. Znak)
Nowa pozycja Oli dotyczy tematu, który i ja badałam w „Retro kuchni”. Różnica między naszymi książkami jest taka, że Ola bada temat z dociekliwością historyka (co nie dziwi, bo ma wykształcenie historyczne), snując fascynującą opowieść o realiach międzywojnia, a ja skupiłam się wyłącznie na badaniu receptur, bez tła społeczno-historycznego, bo nie mam takich zdolności, jak autorka. Postuluję, aby książki Oli włączyć do kanonu obowiązkowych lektur na lekcjach historii! Postuluję, by wszystkie książki historyczne były takie ciekawe!
10. „Burczymiwbrzuchu: śniadania” Tosia Kolo i Marta Śliwicka (wyd. Ogarnij miasto)
Na tę książkę dopiero czekam, chociaż w tajemnicy Wam powiem, że już ją widziałam! I wiem, że to będzie piękna, pyszna śniadaniowa opowieść na dwa głosy, Śliwki i Tosi. Fantastycznym pomysłem jest podział książki na miesiące, co podkreśla sezonowość przepisów i zachęca do podążania za kulinarnymi pomysłami dziewczyn. A jeśli nie chce się Wam gotować, nic nie szkodzi, możecie „Śniadania” po prostu oglądać, bo są piękne.
To ciekawe, co piszesz o Kaukasis, bo dla mnie to było wielkie rozczarowanie. Książką Mamuszka byłam zachwycona, robiłam z niej mnóstwo przepisów, powracałam do dawnych smaków. W Kaukasis coś mi zgrzytało już od pierwszego dotyku. CHoćby ten papier kredowy, zupełnie niepasujący do tamtych rejonów. I przepis, takie, że zupełnie nie poczułam ducha Gruzji, Armenii czy Azerbejdżanu (a jeśli zliczyć, ile czasu w sumie byłam w tych trzech państwach, to wyjdzie, że prawie pół roku – i to w różnych porach i różnych regionach) 🙂 Książkę przekazałam dalej 🙂
Nie ujęła mnie też książka Anthonego i jak go normalnie uwielbiam, tak w tej odsłonie mnie nie urzekł i w sumie nie miałam ochoty niczego ugotować 🙂
Za to rzeczywiście zgadzam się co do Ottolenghiego, Leksykonu smaków, Italii i Trufli – to naprawdę cudeńka:)
Z pozostałymi mam zamiar się zapoznać!
Pozdrawiam serdecznie!
Ja zdecydowanie krócej wędrowałam po Kaukazie, ale jeśli chodzi o moje wrażenia – bardzo zbliżone do Olii. Wizualne, smakowe. A Anthony jest do przetrawienia wg mnie. Tylko że to mocno męska kuchnia.
Bardzo fajny wybór książek. Dzięki za inspiracje.