Mam w zanadrzu kilka, kilkanaście małych marzeń, których zrealizowanie nie byłoby dla mnie wielkim problemem, ale zawsze coś staje temu na przeszkodzie. Takim sztampowym marzeniem było ugotowanie zupy dyniowej w kaszubskim domku i zjedzenie jej w chłodny jesienny dzień, po długim spacerze po lesie.
Nic wielkiego, prawda? A jednak udało mi się wcielić ten plan w życie dopiero po kilku latach. Gdy tylko na dworze robiło się chłodniej, powietrze przesiąkało zapachem dymu i ziemi, a chodniki oblepiały się mokrymi liśćmi, myślałam o garnku zupy dyniowej pyrkającym na palniku w niewielkiej kaszubskiej kuchni.
Podczas ostatniego wyjazdu na Kaszuby (tutaj podzieliłam się z Wami pierwszą częścią zdjęć) zrealizowałam w pełni ten plan. Zupę podano do stołu! Po kilkugodzinnej włóczędze po lesie zjadłyśmy z Martą po dwa talerze dyniowej.
Podałam ją z jedną z moich ukochanych przekąsek z dzieciństwa – usmażonymi na maśle grzankami natartymi dużą ilością czosnku.
Ale od początku…
Na Kaszubach wstało już słońce. Łóżko polowe, na którym spędziłam drugą noc, okazało się być całkiem wygodne, obudziłam się rześka i wypoczęta. Wilgoć i chłód, które wdzierały się przez nieszczelne okna, przegoniłam kubkiem kawy.
Kawa, którą wypijam na tamtym tarasie to nieskończona przyjemność na każdej płaszczyźnie: mogę fotografować ją bez końca, cały czas ją chwalić oraz nieskończoną ilość razy delektować się jej smakiem i aromatem. A z twardym herbatnikiem Petit Beurre przyjemność jeszcze bardziej rośnie.
Po śniadaniu (tym razem jajecznica z maślakami) ruszyłyśmy na kolejny spacer. Podczas drogi chrupałyśmy herbatniki, słuchałyśmy coraz cichszych ptaków i obserwowałyśmy, jak las powoli zanurza się w lepką jesienną niemoc.
Po powrocie apetyty nam dopisywały, więc szybko zabrałam się za gotowanie. Niestety dynia okazała się wyjątkowo twarda, więc musiałam potraktować ją siekierą. I to była najcięższa praca, jaką trzeba było wykonać podczas gotowania zupy.
Potem już tylko pachniało czosnkiem, skwierczało i bulgotało.
Podczas obiadu towarzyszył nam motyl. Po ciepłej nocy w ogrzewanym kominkiem pomieszczeniu stał się jakby bardziej żwawy, energiczniej trzepotał skrzydełkami.
ZUPA DYNIOWA NA JESIENNE CHŁODY
1. gotowałam ją jak każdy krem, więc przepis sobie daruję. O, ta zupa z chipsami z szałwii była bardzo podobna w smaku do kaszubskiej dyniowej.
2. bawarska zupa dyniowa też zasługuje na to, by pewnej jesieni pojawić się w kaszubskim domu, podobnie jak pyyyyyszna ostra zupa dyniowa Jamiego Olivera czy zupa z pieczonej dyni (pojawiła się na blogu przy okazji pierwszej porcji zdjęć z październikowej wyprawy na Kaszuby sprzed dwóch lat).
3. A zimą marzy mi się kartoflanka na Kaszubach. Taka z chrupiącym boczkiem albo plastrami tłustego wędzonego łososia. Ciekawe, kiedy na nią przyjdzie czas…
Uwielbiam Twoje wpisy, Aniu, są tak pełne ciepła i nostalgii, że się rozpływam… 🙂
Tak bardzo chciałam się cieszyć dynią, że aż zamroziłam trochę na zupę w grudniu lub styczniu 🙂
Zazdroszczę takiego wypadu 🙂 pięknie po prostu.
Dynia jest wspaniałym warzywem, zawiera wiele pektyn i polecana u osób z problemami przewodu pokarmowego, jak i jest dobra dla cukrzyków 🙂
trzaskatrzaska.pl
czarujesz… nie pierwszy zresztą raz 🙂 zapachniała mi ta zupa…
Z niecierpliwością czekam na wpis o kartoflance i długich spacerach po białym puszystym śniegu, albo sunięciu na biegówkach 🙂
zupa wygląda super 🙂 można Wam tylko pozazdrościć tego życia na Kaszubach 🙂
Sezon dyniowy rozpoczęty Twoją zupą 🙂 Dzięki wielkie za pomysł dodania czarnuszki. Zgrała się idealnie 🙂