„… A po całej powierzchni upalny ranek rozrzucił lustrzane tluste blaski, jak kucharka, która piórkiem umaczanym w maśle smaruje skórkę gorącego placka.
(?)
Wiosna niczym wino uderzała do głowy niebu, które mętniało w odurzeniu i pokrywało się obłokami. Nad lasem płynęły niskie wełniste chmury z obwisłymi brzegami, z których tryskały ciepłe, pachnące ziemią i potem deszcze, zmywające z gleby ostatnie kawałki pokruszonego, czarnego, lodowego pancerza.? *
Lubię piękne słowa i zdania.
Słowa, które dźwięczą w uszach jak muzyka. Wersy, w których każdy wyraz ma swój cel, sens i idealnie harmonizuje się z resztą. Takie są opisy przyrody w opowiadaniach Iwaszkiewicza, tak pisał R. Kapuściński, tak przedstawiał świat B. Pasternak, taka jest ?Pestka? A. Kowalskiej. To trudna do uchwycenia plastyka, melodia linijki, która nakazuje czytelnikowi cofnąć się i smakować zdanie raz jeszcze, najlepiej na głos. Robię tak często.
Kiedyś wierzyłam w to, że będę w stanie spisać wszystkie zdania, które mnie uwiodły. Przepisywałam cytaty z książek, wycinałam fragmenty tekstów z gazet.
Ilość zdań się powiększała,
słowa się spiętrzały,
litery mnożyły?
Porzuciłam moje zmagania, ograniczając się do podkreślania fragmentów godnych głośnego czytania. To smutne, ale ledwie starcza mi czasu na przeczytanie tekstu jeden raz. Nie mogę obracać słów i delektować się nimi tak, jakbym tego pragnęła.
Z resztą nie tylko ze słowami tak jest: tu chodzi o całe życie, o tysiące mglistych chwil, które z czasem się rozmywają… I choćbym nie wiem, jak bardzo się starała: robiła zdjęcia, suszyła kwiaty, przepisywała setki zdań, nigdy nie oprę się nurtowi czasu. Nie mogę zapamiętać każdego smaku, zapachu, obrazu i smacznej ciekawostki, którą przed chwilą wyczytałam w gazecie. I to mnie strasznie boli.
Czasem, kosztem odkrywania nowych smaków czy czytania świeżych zdań, wracam do tych już ?przeżytych?. I tak od blisko sześciu lat, co wiosnę, gdy słońce jest już na tyle wysoko, by ogrzać odsłonięte ramiona, czytam fragmenty ?Pestki?. Otwieram ją w dowolnym miejscu, ponieważ tu nie ma lepszych i gorszych momentów: każde zdanie sprawia, że ciarki przechodzą mi po plecach.
Do smaków, rzecz jasna, też wracam. Dzisiaj, kosztem sernika nowojorskiego, na który ostrzyłam pazurki już jakiś czas, wróciłam do bajecznych muffinów. Robiłam je tutaj już wieki temu, więc ograniczę się do jednej uwagi: to najpyszniejsze mufiny, jakie kiedykolwiek jadłam. Nic nie jest w stanie przebić ciepłego ciasta z cynamonową nutką, kwaśnymi kawałkami rabarbaru i chrupiącą skorupką. Nic!
A skoro już jesteśmy przy rabarbarze, to przejdę do głównego wypieku tego weekendu. To dla niego kupiłam kilogram rabarbaru, to dla niego siedziałam w kuchni, podczas gdy promienie słońca rozbijały się o źdźbła soczystej, świeżo skoszonej trawy?
Rhubarb pie, czyli rabarbarowy paj to efekt modyfikacji przepisu Liski na Cherry pie, które już od dawna krążyło mi po głowie. Co łączy wiśnie i rabarbar? Oczywiście ich kwaśny, lekko cierpki smak. Dobrze byłoby, gdyby łączyła je jeszcze barwa, niestety, jedyny rabarbar, jaki znalazłam na straganach, był zielony? W efekcie moje ciasto wyszło blado. A może inaczej: pastelowo 😉
Nie wpłynęło to na jego smak: paj zachował kwaśny smak rabarbaru, tak pyszny w zestawieniu z kruchym ciastem.
(A o drugiej odsłonie cytrynowego weekendu opowiem innym razem…)
RABARBAROWY PAJ
(oryginalny przepis Liski tutaj)
Na ciasto:
3 i 3/4 szkl mąki
2 płaskie łyżeczki soli gruboziarnistej (albo 1 łyżeczka soli miałkiej,
najlepiej morskiej)
1 i 1/2 łyżeczki cukru
300 g masła
1/2 szkl. lodowatej wody
Na nadzienie:
ok. 1 kg rabarbaru
1 i 1/4 szkl cukru
1/4 szkl mąki ziemniaczanej
szczypta soli
cukier puder do posypania
Z podanych składników zagniatam ciasto. Zawijam je folię i chłodzę ok. godzinę. Następnie wykładam blaszkę (np. 25×37) połową ciasta, które nakłuwam widelcem i podpiekam ok.15 minut w 200 st. C.
W międzyczasie obieram rabarbar i kroję go na małe cząsteczki. Mieszam z pozostałymi składnikami nadzienia.
Na podpieczone ciasto wykładam nadzienie, następnie ścieram na tarce pozostałą część ciasta. Powinno równomiernie przykryć rabarbar, choć u mnie były luki. Piekę kolejne 30-35 minut.
Gdy ciasto trochę ostygnie, posypuję je cukrem pudrem.
Przepis Liski znacznie przerobiłam, jednak idea pozostała ta sama: dwie warstwy kruchego ciasta, a między nimi kwaskowate nadzienie o lekko galaretowatej konsystencji. Pycha!
* oba cytaty pochodzą z ?Doktora Żywago?
Aniu, i dlatego wlasnie musimy jak najintensywniej zyc tu i teraz, chwila obecna, gdyz sa one takie ulotne… Jednym slowem : carpe diem 🙂 Zawsze i wszedzie 🙂 Nie roztrzasajmy niepotrzebnie przeszlosci, nie planujmy przyszlosci, korzystajmy z terazniejszosci 🙂
A rabarbarowy Paj nader apetycznie sie zapowiada.
Pozdrawiam!
Śliczne , wiosenne i apetyczne zdjęcia 🙂
P.S. Fajny piesio 😉
To prawda, co piszesz. Kiedy wkraczamy w dorosłość, okazuje się, że nie uda się spisać wszystkich zdań, przeczytać wszystkich książek, zobaczyć i dotknąć WSZYSTKIEGO. Na początku to sprawia smutek, ale później przychodzi refleksja, żeby zacząć żyć tu i teraz, nie rozdrapywać dawnych ran, cieszyć się chwilą, bo nigdy nie wiemy, czy jutro będzie lepiej.
Później przyjaźń ma inny smak. I czas. Kiedy widzimy, jak nieubłaganie przecieka nam przez palce.
Tak jest… Nie można zapamiętać wszystkiego, zachować zapachów i smaków. Mijają dni, a wspomnienia wietrzeją jak zapach perfum. Nawet tych najdroższych. Ale dzięki temu jest miejsce na nowe. Wiosną nie wspominamy już z taką radością zapachu piernika a cieszymy się na kwaśny rabarbar. No i na paj z rabarbarem :). A sernik… Sernik może poczekać na moment, kiedy zatrą się wspomnienia rabarbaru.
A! Zapomniałam napisać, że pomysł zastąpienia w paju wiśni rabarbarem bardzo mi się podoba. I chyba też tak upiekę. Dobrej nocy!
pieknie napisane…
a paj jest przeuroczy!
pozdrawiam 🙂
dałąś mi do myślenia… chyba teraz nie zasnę 😉
Paj prezentuje się cudownie, a co do cieszenia się każdym dniem, to podpisuję się pod tym. Absolutnie. Pozdrawiam 🙂
Aniu, jak tu pięknie u ciebie
Piękne i mówiące prawdę słowa
Piękne zdjęcia i piękny pies i ciasto….
Pięknie napisałaś Aniu :))
Muffiny i paj cudowne 🙂 Nie mogę sie doczekać rabarbaru 🙂
Pozdrówki.
Aniu, tak przyjemnie jest zawsze u Ciebie. Piękne słowa, cudowne smaki … rozmarzyć się można … dzięki za ten wspaniały kącik … moje pierwsze miejsce gdzie zaglądam codziennie 🙂
Piękny paj, nawet taki pastelowy, tęsknię za rabarbarem, ach pozostaje tylko pomarzyć…
P.S. Może wiesz jak nazywają się te niebieskie kwiatuszki? Cudowne! Są takie delikatne. 🙂
Pozdrawiam serdecznie!
Aniu, nie bede oryginalna i napisze ze pieknie! I zdjecia, ciasto, pies i trawa 🙂
Popatrz obie marzylysmy widze o nowojorskim serniku i zadna z nas go nie zrobila, ja znow sie gdzies wloczylam zamiast pobyc w domu…
@ Notme: szafirki?
mmmm……cudowne:)
jestem teraz w rabarbarowym szale, wiec napewno wyprobuje:)
pozdrawiam!
Ps. co do tarty z rabarbarem, nadal Cie zachecam do sprobowania:) na blogu odpisalam na Twoj komenarz Aniu, i mam nadzieje, ze cie przekonam!:)
Aniu, wiesz to? prawda? Wiesz, że u Ciebie można posmakować pięknych słów i zdań? I nie są one kwaśne jak rabarbar. 🙂 Raczej słodkie i delikatne, jak ten puder na wierzchu…
Znów mnie kusi rabarbar 😉 Ja jeszcze w tym roku rabarbaru w reku nie miałam
Beo,zgadzam się w pełni z tym, co piszesz. Zwłaszcza jes;li chodzi o planowanie przyszłości, nie ma po co tracić na to czasu, energii.
Evenko, dziękuję za odwiedziny i miłe słowa:)
Lisko: dokładnie to miałam na myśli. O tej wierze, późniejszym starciu z rzeczywistością i refleksji, która rodzi się dopiero po jakimś czasie.
Olalala, to jeszcze sernik sobie troszkę poczeka, bo się z rabarbarem jeszcze nie rozprawiłam ostatecznie 😉 Ładnie to ujęłaś, pisząc o zapachu piernika!
Cudawianki, witam! :)))
Aga-aa, mam nadzieję, że zasnęłaś 😉 Ba, że przysnił Ci się ot, taki sobie rabarbarowy paj 🙂
Kasiu, dziękuję w imieniu paja 🙂
Margot, a pies to głównie dla Ciebie, bo kiedyś wspominałaś, że jeszcze jakies jego foto by się przydało 🙂
Majanko, myślę, ze już się rabarbaru doczekałaś, bo na pewno zawitał na Twój stragan. Ja sama byłam zdziwiona, ze to JUŻ.
Tili… Dziękuję.
Notme, jak już pisała Basia (Buruuberii), to są szafirki. W maminym ogrodzie rosną w wielu miejscach! Lubie je 🙂
Basiu, a utrwaliłaś swoje włóczęgi? Dla Ciebie to już dawno codziennośc, ja chłonę każdy szczegół Waszego izraelskiego życia, wszystko wydaje mi się niesamowite. To tak, jak z tą czekoladą z morską solą 🙂
Olu, nie zrozuiałyśmy się do końca, już Ci wszystko wytłumaczyłam na blogu 🙂
Małgosiu, nie dość, że strasznie miłe są Twoje słowa, to jeszcze bardzo ładne 🙂
Emmo, napisałaś, gdy odpisywałam na komentarze i nie zdążyłam Cię ujać w odpowiedzi 🙂 Na pewno nie ma u CIebie rabarbaru? Ja sama byłam zdziwiona, że pojawił się tak szybko…
Aniu, piszesz tak kojąco, że lubię czytać Twojego bloga przed snem, po całym długim, zakręconym dniu:)
Muffinka pod stokrotką, no, no…
A piękne słowa – ostatnio u Sebalda. Poraża. Odradza wiarę w moc języka, że się tak filologicznie wyrażę…
Aniu,ja też pozwoliłam sobie dodać link do Ciebie na moim blogu. Pozdrawiam 🙂
Aniu, utrwalilam oczywiscie – beda sie pojawiac stopniowo i na makagigi i na blco. Bylismy w Jordanii i powiem Ci, ze jestem zachwycona zarowno krajobrazem, pamiatkami starozytnymi jak i ludzmi, ze nie wspomne o beduinskiej herbacie (bedzie za tydzien chyba:).
Odnosnie sernika to pisalam calowicie serio, jakies 2-3 tygodnie tem kupilam ciasteczka „digestive”, szukalam wiec przepisu i o serniku rozmyslalam… No a ten pies u Ciebie od razu przypomnial mi Demona!
Piekne zdjęcia i bardzo ładny przepis. wart wypróbowania, nie ma co. ;-)))
Pozdrawiam :-)))
Lubię czytać twoje notki.Lubię twoje słowa.Pięknie je dobierasz,pięknie opisujesz zdania,smaki,potrawy,chwile.Aż wpada się w kompleksy!:P
Ps: dziękuję Ci za pamięć,wyniki będą niestety dopiero 20 czeerwca,narazie wolę dmuchać na zimne..
Aniu dwa ostatnie zdjecia mnie rozczulily. Blaszka jak u mojej Mamy, laka jak u mojej Mamy. I chociaz ja nie przezywam zycia tak poetycko, to takich zdjec poprosze wiecej i wiecej :))))
Kasiu, to b. mile, co piszesz. I jaki to dobry ukłąd – mnie koi pisanie, Ciebie czytanie 🙂
An-na, zaintrygowałaś mnie Sebaldem. Słyszałam tylko o jednym jego tytule, jakoś to obok mnie przepłynęło. Ale po Twojej rekomendacji na pewno go przeczytam. Miło być zlinkowaną 🙂
Basiu, bardzo się cieszę! 🙂 Chłonę każde zdjęcie i każde słowo, jakie pojawia się na Twojej stronie.
To Ty już bylaś w bardziej zaawansowanym stadium, jesli chodzi o pieczenie serniczka, ja skonczylam na wyborze przepisu…:) A Demona pamiętam, na zdjęciu przy stole, bardzo mi się podobało.
Krokodyl,dziękuję.
Polko, łąka to moze za dużo powiedziane, ale w sumie tak to można odebrać 🙂 No nie przesadzaj z tym poetyckim odbieraniem swiata, nie jest to aż tak silne 🙂
Ale przyjemne 🙂 I bron boze nie bylam zlosliwa! Bycie realistka to chyba najprostsza rzecz na swiecie :))) Ale zeby nie bylo ze jestem nieczula – w domu rodzicow mam trzy bruliony z wierszami, ktore kiedys pisalam 🙂
Aniu, no widzisz ale ciasteczka dalej spokojnie leza sobie w szafce 🙂
Demon to swoja droga jest artysta, z wypiekow uwielbia pierniczki i pozwala sobie je zjadac prosto z choinki…
He he, POlko, ani przez chwilę nie wzięłam tego za złośliwośc, wierz mi. No proszę,aż trzy bruliony z wierszami? Niezła objętość! Już mi nie wmówisz, że jesteś stuprocentową realistką 😛
Basiu, ciastka poczekają, cierpliwe są. Wcale się Demonowi nie dziwię, sama zjadałabym pierniczki prosto z choinki 🙂 Swoją drogą, fajnie go nazwaliście.
Hmm, ciasta z rabarbarem nieodmiennie kojarzą mi się ze słońcem i taką właśnie łąką, jak u Ciebie na zdjęciach… No po prostu muszę upiec 🙂
Pozdrawiam!
Pięknie Aniu to opisałaś 🙂 Właśnie dlatego lubię Cię czytać.
Sama zaś też lubię kolekcjonowac słowa 😉 I chyba znowu zacznę czytać „Grę w klasy”, dawno tego nie robiłam .
A ta muffinka w stokrotkach mnie wprost rozczuliła 🙂
piękny fragment wybrałaś, bardzo poetycki. też uwielbiam taką prozę, o opowiadaniach demonicznych Iwaszkiewicza pisałam pracę dyplomową i jego literatura jest mi szczególnie bliska. Czasem marzę, że znajdę jeszcze w tym zabieganym czasie, w którym uwikłałam się teraz, choć chwilę, by usiąść na tarasie z kubkiem kawy i kawałkiem ciasta własnej roboty, by móc w prażących jeszcze promieniach słońca powrócić do najmilej wspominanych wierszy ulubionych literatów.
Pozdrawiam ciepło.
Ally
ten placek zacheca mnie do kupienia rabarbaru. Jest przepiękny
Aniu, z Demonem to niezla historia – w rodowodzie mial zapisane wlasnie „Demon” (juz jako kilkutygodniwe szczenie urwal sobie kawalek ucha 😉 ale stwierdzilismy w domu komisyjnie, ze Demo bez tego „n” na koncu wystarczy, bo to jakos mniej „dziko”, a piesek taki grzeczny…. Po kilku miesiacach okazalo sie ze psiak to istny Demon i to oryginalne imie pasuje do niego jak ulal 🙂 taka to opowiesc.
Anczito, ładne te Twoje rabarbaowe skojarzenia – zobacz, jak dobrze się w nie wpisałam 🙂
Oczko, o tym, że kolekcjonjesz słowa, już wiem. To widać, naprawdę 🙂 A „Grę w klasy” muszę przeczytać raz jeszcze. Mam trochę takich lektur, które czytałam zbyt wczesnie, by je zrozumieć. Trochę z powodu ambicji… I teraz żaluję, ze zrobiłąm to tak wczesnie, bo myślę, że obecnie bardziej by mi się spodobały. Tak jest np. z „Grą w klasy”.
Ally, no proszę! Zaskoczyłaś mnie bliskimi kontaktami z Iwaszkiewiczem 🙂 Ciekawy temat pracy dyplomowej. Cóż, ja pisałam o testamencie ustnym 😛
Emmo001, przepiękny to nie jest… Kwiatek podciaga jego urodę 😉 Ale swą misję spełnia- zachęca do odwiedzenia stoiska z rabarbarem 🙂
Basiu, fajna opowiesć 🙂 Z resztą Demon brzmi o wiele lepiej niż Demo. Jest bardziej mroczny i tajemniczy 🙂 My podobnie mieliśmy z kotem – nazwalismy go Wedel, bo był taki słodki, a potem trzeba było przechrzcić go na Wedelkę, bo okazał się być kotką 🙂
Pozdrowienia przesyłam 🙂
Też to miałam. Pisałam w zeszytach, przepisywałam z kalendarzy, z których wyrywało się codziennie kartki, taki miała Babcia, z kalendarzy, z których się kartek nie wyrywało, z wierszy, z prozy, ktośpowiedzianych fragmentów. Tak już mamy, że chcemy rzeczy i stany (i chwile) nazywać, ubierać w słowa coraz to trafniejsze. I miało mi tak zostać. Nie zostało. To znaczy czasem ciągle czepiam się słów, spodobają mi się od czasu do czasu, nie zapisuję jednak. Wrócą jak będzie trzeba. Dziś słowa przeinaczam, kpię sobie z nich czasem. Wolę się nimi bawić niż brać na poważnie.
Do chwil podchodzę z dystansem. Zwłaszcza dlatego, że mijają.
Aniu, pozdrawiam i dziękuję za posta, który mi przypomniał o kalendarzach i o tym jak wiele się zmieniło od tamtego czasu.
Lisiczko, etap kalendarzowy też przechodziłam… To niesamowite, że pewne procesy są u ludzi niezmienne, weźmy to przepisywanie właśnie. Wiele z nas przechodziło ten etap, po czym naturalnie przeszłysmy do kolejnego, bogatsze o wiedzę, że nigdy nie ogarniemy TEGO WSZYSTKIEGO.
Ech, życie 😉
Pozdrawiam Cię ciepło.
Aniu, czytam sobie jeszcze raz Twoj post i to zatapianie sie „w granat” mnie zachwyca… az marze o nocnym spacerze (najchetniej w polu swierzej trawy). Usciski!
Ha, wlasnie pamietalam ze napisalam Ci Aniu gdzies komentarz, no i widze ze jest nie tam gdzie trzeba… Niemniej jednak moja ortografia komputerowa mnie przeraza 🙁
Ja nadal zapisuję Aniu, zapisuję te, które mi przypominają o czymś ważnym… Ale to, co piszesz o delektowaniu się słowami jest piękne 🙂 Ja mam tak czytając poezję, kocham rytmikę wersów, plastykę metafor… lecz to prawda, i w dobrej prozie można się tak przyjemnie zanurzyć…
Iwaszkiewicz, aż zachciało mi się wrócić a Pestki, czy uwierzysz- nie czytałam 😮 Już sobie zapisuję na liście książek do przeczytania :))
Przeczytałam ostatnio Hannemana S. Chwina, choć „przeczytałam” jest słowem- nadużyciem. Choć język książki jest bardzo ładny, kompletnie mnie nie zainteresowało, nie wciągnęło, nie znalazłam nic frapującego w historii o miłości kierownika instytutu anatomii, który swoją ukochaną znajduje na stole w prosektorium, bo właśnie utonęła z parowcem (rzecz dzieje się w czasach przedwojennych). I wiesz, pomyślałam sobie, że sam język nie wystarcza…Musi opowiadać o czymś, co porwie naszą duszę…
Mufinki…ciekawa jestem jak je pieczesz, czy masz silikonową formę muffinkową?
A placek…mniam, apetyczny 😀
Porcelanko, jak się ciesze, że jesteś 🙂
Z poezją mam podobnie, lecz rzadziej do niej sięgam. Z prozą obcuję częsciej, stad moje obserwacje.
„Pestka” to bardzo poetycka powieść. Kojarzy mi się z białym wierszem. Ale w końcu Anka Kowalska głównie pisała wiersze, pewnie stad tyle poetyki w jej prozie. Gorąco Ci polecam „Pestkę”.
Muffiny piekę w blaszanej formie z IKEI. Silikonową tez mam, ale nie polecam, naprawde o wiele lepsze, wygodniejsze sa metalowe. Przynajmniej wg mnie 🙂
Pozdrawiam Cię cieplutko!
Ja również pozdrawiam i dziękuję za polecenie foremki (i obiecujący przepis! 🙂 :)) Jako, że do najbliższej IKEI kawał drogi, postaram się wywęszyć foremkę w internecie 😉
Aaaaa, czyli się wyjaśniło, że nie masz foremki 🙂
Hej. Upiekłam. Ciasto pyszne, piękne. 🙂 Sposób na rabarbar świetny. Miałam nadzieję nas trochę do rabarbaru przekonac, ale jednak poleglismy na…. rabarbarze. ;-)) Ale dla wszystkich miłosników tegoż – ciasto naprawdę świetne, a mi po raz pierwszy smakował inny przepis na kruche, niż mój ulubiony. 🙂 Dziękuję 🙂 Pozdrawiam :-)))
Mam nadzieję, że przeszły moje podziękowania. Trochę się rozkojarzyłam dziecmi…
Trochę późno, ale dopiero teraz odkryłam ten post. Po pierwsze to wspaniały tekst. Miałam ochotę chwycić komputer i zabrać go do ogrodu, by jeszcze raz przeczytać ten wpis, tym razem w odpowiednich warunkach. Ale komputer przenośny nie jest, a kable okazały się za krótkie – złośliwość rzeczy martwych 😉
Po drugie: rabarbarowy pie – marzenie. Już od jakiegoś czasu próbuję kupić rabarbar, ale okazuje się to wyczynem ekstremalnym. Także póki co, napawam się Pani zdjęciami… licząc, że kiedyś będę mogła uraczyć siebie 😉 i swoją familię takim cudem.
Pozdrawiam_
Witaj, Dagal! Na komentarz nigdy nie jest za późno, chyba najbardziej cieszą mnie te zostawiane pod starymi postami. Są mniej oczywiste 🙂
Dziękuję Ci za te słowa. Świadomość, ze ktoś to przeczyta, że jestem w stanie przykuć wzrok przez te kilka linijek tekstu, jest dla mnie ważna i kojąca. I pisać się chce:)
Na rabarbar trzeba juz chyba będzie czekać do następnego roku (choć ja zamroziłam go trochę, na zimę). Ale jest czym się pocieszać – papierówki, gruszki, maliny… 🙂
Pozdrawiam ciepło i DZIĘKUJĘ!
Mnie zapisywanie czy podkreślanie słów do tej pory nie przeszło, chociaż czterdzieści lat minęło 😉 A później to lekkie poirytowanie, że przecież nie ma czasu do tego wracać, bo ciągle pojawia się coś nowego, równie ciekawego.