Na krajowej siódemce, nieopodal
Ostródy, jest miejsce, które często odwiedzam w drodze Gdańsk-Przasnysz. W
Młynie pod Mariaszkiem zatrzymujemy się tylko po to, by napić się kawy, ale jeszcze
nigdy nie skończyło się wyłącznie na niej. W wersji minimum, zamawiamy pyszne
kruche ciasteczka przekładane dżemem malinowym. W zasadzie określenie dżem nie
jest słuszne, bo maliny wydają się być przygotowywane na świeżo – wydaje mi
się, że są podgrzewane z cukrem do momentu puszczenia soków i lekkiej redukcji
płynów. Czuć jeszcze ich świeżą kwaskowatość i strukturę, jakiej nie mają owoce
zmaltretowane długą przeróbką.
Te ciasteczka to kolejny przykład
na to, że im prościej, tym pyszniej. Wystarczy dobrze rozwałkowany kawałek
maślanego kruchego ciasta, dobrej jakości dżem/konfitura i nieco cukru pudru,
by zaserwować sobie niebo na podniebieniu.
W kwietniu zostałam zaproszona do
przygotowania Cud Miód Boxa (czyli wysyłanej cyklicznie paczki kulinarnej z ciekawymi
produktami od polskich producentów) z nutą retro. Wybór produktów był ciężki,
bo ciężko wyłuskać pięć perełek z grona kilkudziesięciu. Bywało, że kiedy już
przedstawiłam swoje typy, okazywało się, że producent ich nie miał w
asortymencie, więc musiałam dokonywać zmiany. Ale przyświecała mi jedna myśl:
chciałam, by odbiorcy paczki dzięki moim smakom przenieśli się do dzieciństwa.
Dlatego sięgnęłam po genialną
konfiturę rabarbarową (cudowna kwaskowa nuta), krem z owoców dawnej jabłoni
(idealny do naleśników), agrest w czekoladzie jako wspomnienie wizyt na działce
dziadków, dekle kakaowe (chrupanie wafli to jeden z obowiązkowych elementów
dzieciństwa!) i sałatkę buraczaną (buraczki plus ziemniaki z koperkiem plus
kotlet mielony to jeden z moich klasycznych zestawów obiadowych z dzieciństwa).
Konfiturę rabarbarową
wykorzystałam jako nadzienie do ciasteczek, które „ściągnęłam” z menu
Młynu pod Mariaszkiem. Ma idealną konsystencję, doskonałą kwaskowatość i pięknie
współgra z rozpływających się w ustach krążkach kruchego ciasta.
Zanim przejdę do prezentacji
przepisu, mam dla Was miłą wiadomość – czekają na Was trzy dowolne Cud Miód Boxy. Z tej
okazji przygotowałam mini-konkurs: napiszcie
(w komentarzach albo na wlodarczyk.ania@gmail.com), który z produktów
znajdujących się w w/w retro boxie najbardziej kojarzy się Wam z dzieciństwem i
dlaczego. Na Wasze wiadomości czekam do niedzieli 26.04.15 r., a do 29.04.15 r.
ogłoszę szczęśliwców.
A teraz przepis!
KRUCHE CIASTECZKA Z KONFITURĄ
na kruche ciasto:
150 g mąki
100 g masła
50 g cukru pudru
1 żółtkona nadzienie :
ulubiona konfitura (użyłam rabarbarowej z Lux Pomady), w wersji wielkanocnej nadziewałam ciacha kajmakiem
Przygotowuję kruche ciasto: w robocie kuchennym mieszam mąkę,
cukier, masło i żółtko. Mieszam chwilę, aż ciasto zbije się w kulę. Wkładam ją
do lodówki na ok. ? godziny.
Ciasto rozwałkowuję na grubość ok. 0,5 cm i wykrawam szklanką okręgi. W połowie
z nich robię kieliszkiem dziurkę, tak by powstał pierścień (można też użyć do
tego specjalnej foremki). Układam na wyłożonej papierem do pieczenia blasze,
zachowując odstępy między ciastkami. Piekę w 190 st. C. przez 10-13 minut, do
zezłocenia. Upieczone ciastka studzę. Następnie na każdy okrąg
układam łyżeczkę konfitury i przykrywam kruchym pierścieniem.
Posypuję cukrem pudrem, podaję. Najlepsze do popołudniowej herbatki!
Cieszę się ak małe dziecko na sama myśl o Twoim nowym poście 🙂
Powód? konkurs, a raczej zadanie do wykonania…
Jest w retro boxie coś co zawsze przywodzi uśmiech na moja twarz, BURACZKI!!!
Zawsze, wszędzie i o każdej porze. Ubóstwiam teraz, ubóstwiałam jako dziecko, własnie w trio z młodymi ziemniakami z koperkiem i kotletem mielonym (takim prawdziwym z mieszanego mięsa, z cebulką, i na smalcu smażonym… ponoć mama miała mistrzostwo w mielonym 🙂
ehhh te wspomnienia! miłego wieczoru Aniu!
Zasępiłam się, bo wychodzi na to, że z pięciu produktów w dzieciństwie jadłam jeden, i to niekoniecznie w identycznej postaci, tylko zbliżonej (buraczki). Rabarbar pierwszy raz zjadłam na kolonii (lat 14), bo Mama nie lubiła i nie robiła, jabłek a la marmolada nie było, bo jw., agrest jadłam tylko taki solo i sama, bo nikt poza mną nie lubił, a wafle jakoś mnie do tej pory umiarkowanie interesują :D. I teraz mam materiał do rozmyślań, co by się znalazło w moim retro boxie. Hmmm, czy ktoś jeszcze produkuje oranżadę w proszku?
Mój smak dzieciństwa to krem z owoców dawnej jabłoni… Do tej pory zdarza mi się jesienią w jakiś irracjonalny sposób czuć ten zapach, który osiada na kubeczkach smakowych, sprawia, że ślina napływa do ust, a nogi niosą mnie do do mieszkania dziadków. Bo to dziadek specjalizował się zawsze w dżemach, marmoladach, konfiturach i przecierach, konstruował w kuchni magiczne urządzenia do próżniowego zamykania słoików, wywoził mnie i cioteczne rodzeństwo na podwarszawską wieś i uczył smakować rzeczywistość.
Wędrowaliśmy z nim na łąki, zbierać nawóz pod krzaczki porzeczek, polowaliśmy na kwaśne liście szczawiu kryjące się w trawie, zakradaliśmy się do lasu w poszukiwaniu intensywnie fioletowych jagód, wędrowaliśmy z wiaderkami na tyły ogrodu i strącaliśmy z drzewa nagrzane słońcem złote mirabelki. W cieniu jednej z jabłoni z kopca wychylały główki jasnozielone szparagi, a pod płotem pyszniła się grządka z młodymi, cudownie słodkimi młodymi marchewkami. Czasem gdzieś spomiędzy potężnych kwiatów kopru włoskiego wystawały nieśmiało rozsiane przez przypadek pojedyncze dojrzałe makówki – wysypywany z nich dojrzały mak wyjadaliśmy prosto z dłoni, tak żeby babcia nie widziała.
Ale najbardziej niezwykła była potężna, rozłożysta jabłoń rosnąca w zapuszczonej części ogrodu, do której mało kto zaglądał. Krucha i zmęczona, owocowała rzadko, ale kiedy już kwitła i zbierała siły, żeby dać nam kilkanaście dorodnych jabłek – wszystko, co oferowały targi i sklepy, mogło się schować. Do tej pory pamiętam opowieści dziadka o tym, jak na jej pniu szczepił ze swoją mamą różne, niespotykane już odmiany. Pięć gałęzi, a na każdej inne owoce – kwaskowate i twarde, kruche i lekko słodkie, soczyste, rozpływające się w ustach…
Niestety już od kilkunastu lat jabłoń nie wydała ani jednego owocu, a gałęzie zaczęły powoli tracić liście i murszeć. Staruszka zabrała ze sobą smaki, o których już mało kto pamięta.
A ja do tej pory wspominam ten zapach, który unosił się późnym latem nad garnkiem pełnym duszących się na wolnym ogniu jabłek.
Te ciasteczka kojarza mi się z dzieciństwem. Moja babcia takie piekła i dodatkowo przekładała je maślanym kremem. To były moje najukochańsze słodycze (no jeszcze te landrynkinw kształcie czastek mandarynki, które babcia trzymała zawsze w pogotowiu), których smak pozostał do dziś. A z boxu wybieram buraczki, które tak jak piszesz, były niezastapione do mielonego kotleta, mojego ulubionego zaraz po schabowym. Ciekawe bo od kilkunastu lat mięsa już nie jem ale smaki pozostana na zawsze:-) przyjemnego wieczoru.
Ps. Rozumiem, że Twój smak już powrócił:-)))
Z produktów zawartych w boxie wybrałam konfiturę z rabarbaru 🙂
Przywołuje wspomnienia i taki wiejski widoczek: ja i moje rodzeństwo – starszy brat i siostra bliźniaczka, umorusani w niedzielne majowe przedpołudnie i szczęśliwi, bo każde w dłoni dzierży długą łodygę rabarbaru a mama przy niedzieli pozwoliła wyjąć z kredensu srebrzoną cukierniczkę i zanurzać w niej kwaśne pędy. Minęło ponad 30 lat a ja do dziś pamiętam ten smak, zgrzyt w zębach i lekko skrzywione miny nas wszystkich. Co roku czekaliśmy na maj i kędzierzawe liście , których używaliśmy jako parasoli w czasie wiosennego deszczu 🙂
Agrest … Właśnie uświadomiłam sobie że jadłam go chyba tylko za dzieciaka na działce w wakacje u dziadków prosto z krzaka. I te pocharatane ręce 🙂 to zdecydowanie mój smak dzieciństwa
Lux Pomada Agrestowa to mój smak dzieciństwa. W tamtych czasach nie było tyle "sztucznych " słodyczy co dzisiaj, trzeba było samemu coś skombinować, wytworzyć, posmakować…ale jak to było smaczne i zdrowe! Tak, pamiętam dokładnie, działka moich dziadków, lato i RABARBAR świeżo ścięty, opłukany w wannie z wodą, obrany z długich wąsów i zamoczony w cukrze…mmm to był ten smak niepowtarzalnej kwaskowatości i słodyczy zarazem…i ten słoik z namokniętym cukrem po skończonej uczcie…;P
Agrest w czekoladzie! Gdybym wiedziała, że takie cudo istnieje.. Bo za agrestem tęsknię najbardziej. Za tym zrywanym na działce u babci, którego tak mało w dorosłym życiu. Za kłótniami z bratem, że skórki z agrestu się jada a nie wypluwa. Za odrywaniem meszkowatej końcówki. Za chowaniem po kieszeniach i wyjadaniem w ukryciu do samego wieczora. Za oszukiwaniem babci, że oczywiście umyty. Za takim agrestem tęsknię najbardziej.
Agrest, którego nie miałam jeszcze okazji wypróbowac w wersji z czekoladą, więc moze tym razem? Dlaczego agrest-bo uwielbiam od zawsze i nawet kolce, czy komary, które czesto były nieodzowne przy zrywaniu go z krzaków w ogrodzie moich rodziców nie były mnie w stanie zniechęcić do podjadania!
Konfitura Rabarbarowa, a właściwie sam rabarbar – jego wygląd, smak, włóknista konsystencja to dla mnie prawie "kapsuła czasu". Dzieciństwo kojarzy mi się z ogródkiem dziadków, gdzie ganialiśmy się strasząc kuzynkę dżdżownicami, karmiliśmy króliki, rwaliśmy niedojrzałe jeszcze łodygi rabarbaru i chrupaliśmy krzywiąc się okrutnie. Czasem już w domu babci (gdy udało się przedrzeć przez straszne,ciemne korytarze kamienicy w której mieszkała) wpadaliśmy do kuchni i moczyliśmy je w cukrze – oczywiście prosto z cukiernicy zostawiając mokre grudy, za które potem się obrywało. Kompot rabarbarowy z ciągnącymi sie włóknami – to wspomnienie z przedszkola. Przypominają mi się też spacery po plantach niedaleko szkoły, gdzie również dziko rósł i zrywaliśmy do z rodzicami. Wiosenne powietrze, rzucanie sie rzepami, które przywierały do ubrań i wplątywały sie w długie włosy. Miałam może 8 może 10 lat. Tak, rabarbar przypomina mi radosny, słoneczny, wiosenny kawałek mojego dzieciństwa.
W pierwszy odruchu chciałam napisać, że oczywiście agrest, tyle że u nas nie jadało się agrestu w czekoladzie, tylko świeży, prosto z krzaczka. Buraczki natomiast kojarzą mi się dokładnie tak samo jak Tobie, z mielonym i ziemniakami. Jak tylko o tym pomyślę to czuję ten zapach i smak i znowu jestem małą dziewczynką, albo już całkiem dorosłą z wizytą u cioci na obiedzie. 🙂
KREM Z OWOCÓW DAWNEJ JABŁONI bo… bo lato zaczynało się od chrupania twardych i soczystych papierówek, potem z końcem lipca zbierało się blade, kwaskowate antonówki – a to na kompot z dodatkiem porzeczek, a to do ciasta, a to do naleśników, racuchów, albo do ryżu z jabłkami i cynamonem.Antonówki do wszystkiego były. W sierpniu zza siatki od sąsiada spadały na trawę TE jabłka bez nazwy – wielkie, słodkie i aż ciężkie od soku i te właśnie jabłka najbardziej lubił, pamiętam, mój wujek Marian i jemu zostawiało się te najpiękniejsze, bo taki zapracowany przecież…i kroił je potem z namaszczeniem na cienkie plasterki. A z końcem lata, zwiastując też koniec wakacji, pojawiały się kosztele, KOSZTELE, moje jabłka…Zawsze gubiliśmy drogę w dzikim sadzie do tej właśnie jabłoni, która dawała jabłka w kropeczki, o zapachu, którego nie sposób zapomnieć…nigdy potem i nigdzie potem nie jadłam takich jabłek… Wilgoć, parna końcówka upałów,duszny zapach owocowej zgnilizny unoszący się w całym sadzie… Z tych jabłoni pozostała tylko antonówka, dzieciństwa też już nie ma… 🙁 miejsca odczarowane zawsze napawają smutkiem…
Aniu, kiedy tylko wyczytałam, że będziesz autorką kompozycji do kwietniowego Cud Miód Box-a, bez cienia wahania kliknęłam – zamawiam. Intuicja mnie nie zawiodła, trafiłaś idealnie w moje smaki. Każdym jednym produktem. Rabarbar – niezapomniane wielkie liście w babci ogrodzie, maczanie w cukrze całą dziecięcą gromadą… Jabłonki – w ich cieniu spędzaliśmy wakacje podgryzając te, które akurat dojrzewały… Agrest – całą rodziną zasiadaliśmy najpierw do obrywania krzaczków, a potem czyszczenia zielonych i fioletowych kul z ogonków, aby potem je przetwarzać. Ja byłam z tych, które tylko zawartość wyciskały, a skórki wyrzucałam. I do tej pory tak robię zresztą. Buraczki… słowo w słowo jak u Ciebie – mielony plus ziemniaczki plus buraczki… I może najmniej we wspomnieniach wafle się pojawiają, ale to takie czasy były, że i słodyczy było mało. Teraz za to nadrabiam i często po dekle sięgam :).
Cały Twój box spełnił dokładnie to zadanie, jakie miał spełnić – przeniósł mnie 30 lat wstecz, do ogrodu dziadków, do tego sielskiego zakątka, w którym czas biegł zupełnie inaczej niż teraz. Mam nadzieję, że moje dzieci – jedno już tuptające, a drugie właśnie w brzuszku się rozwijające, będą miały okazje zakosztować takiego sielskiego czasu, jaki i ja miałam w swoim dzieciństwie.
I nagle bardzo mocno pożałowałam, że czasu ciągle tak mało i że Twoja książka ciągle nieprzeczytana na półce leży? bo mocno poczułam, że odnajdę w niej kawałek siebie.
Witaj,
ale wspaniały konkurs z cudną nagrodą!
Proponowany przez Ciebie Cud Miód Box, to wspaniały zestaw, który zawiera prawie same naturalne składniki: rabarbar, jabłka, agrest i buraki. Z tego zestawu można przygotować dobre śniadanie, przekąskę w ciągu dnia, zdrową kolację ? lekki, ale jednocześnie pożywny posiłek. Sałatka buraczana budzi we mnie ciepłe uczucia, gdyż przypomina mi o domu moich ukochanych dziadków, w ogródku których pięknie rosły wszystkie cuda natury: jabłka, czereśnie, wiśnie, śliwki, ziemniaki, buraki, cebula, chrzan, ogórki, pomidory?..a dziadek ponad wszystko kochał tarte buraczki ze słoika.
Serdecznie pozdrawiam
Aneta
aneta.majchrzak@wp.pl