W czwartej czy piątej klasie podstawówki, pod wpływem pewnej książki o ekologii, założyłam Klub Przyjaciół Ochrony Środowiska, w skrócie KPOŚ. Do jego zaszczytnego grona zaprosiłam kilka koleżanek z klasy. Krótko po zawiązaniu klubu przeprowadziłyśmy wybory do jego struktur, potrzebowałyśmy bowiem skarbnika i wiceprezesa (bo fakt, że zostanę prezesem, nie ulegał wątpliwości). Aby wybory były sprawiedliwe, wypisałyśmy imiona dziewczyn na karteczkach, które miałam później losować.
Jednak tylko ja i niejaka Madzia Ś., moja ówczesna przyjaciółka, wiedziałyśmy, że jedna z karteczek jest oznakowana. Kiedy więc przyszły wybory, dziwnym zbiegiem okoliczności wylosowałam właśnie tę oznakowaną. Na jej odwrocie, oczywiście zupełnie przypadkiem, widniały inicjały Magdy, wskutek czego to ona została wiceprezesem.
Nie do końca wiedziałam, czym oprócz rysowania ulotek popierających ekologiczny tryb życia będzie zajmował się nasz klub, ale dwóch rzeczy byłam pewna:
1. musimy wydawać własną gazetkę.
2. musimy uiszczać składki członkowskie.
Gazetka wychodziła co miesiąc (nie muszę chyba pisać, kto został jej redaktor naczelną…?). Przydzieliłam dziewczynom działy, za które będą odpowiadać, dla siebie pozostawiając słowo wstępne, rubrykę kulinarną (tak, zakładałam jej istnienie od samego początku!) i recenzje książek. Niestety materiały dziewczyn nie zawsze mi odpowiadały i bywało, że zmuszona byłam pisać tekst sama. Taka na przykład Gosia miała bardzo brzydki charakter pisma, wskutek czego niejednokrotnie musiałam przepisywać jej artykuł albo co gorsza nanosić na nim poprawki…
Jako że miałam dostęp do darmowego ksera, zajmowałam się również składem, a po części i kolportażem pisma. Nasza gazetka kosztowała 50 groszy, rozprowadzałyśmy ją wśród rodziny i w szkole. Jej stałymi czytelnikami byli bliźniacy z naszej klasy, Piotr i Paweł, którzy, jak podejrzewam, kupowali ją głównie z sympatii do redaktorek…
Składki odprowadzałyśmy co miesiąc. Co ciekawe, obowiązek ich uiszczania ciążył również na mojej młodszej siostrze Magdzie, która jednak nie była członkiem klubu, gdyż nie zgodziłyśmy się na nadanie jej tego statusu. W tym miejscu nasuwa się więc pytanie, dlaczego Magda miała uiszczać składkę? Ano dlatego, iż dawało jej to prawo do niemego udziału w naszych posiedzeniach i przysłuchiwania się obradom. Jako odprowadzająca comiesięczne składki, miała jeszcze jeden istotny przywilej – mogła zjadać z nami słodycze, które kupowałyśmy ze zgromadzonych środków pieniężnych.
Jak przystało na Klub Przyjaciół Ochrony Środowiska, menu komponowałyśmy zgodnie z zasadą sezonowości, dbając o to, by składniki pochodziły z ekologicznych upraw i były najwyższej jakości. I tak na spotkaniach serwowałyśmy chipsy (tudzież chrupki Star Foods), kolorowe żelki, draże, paluszki z solą i kupione okazyjnie w sklepiku szkolnym kokosowe batoniki Jamajka. Specjały te popijałyśmy napojami w torebeczkach bądź białą oranżadą.
Niestety, nasza działalność nie spotykała się ze zrozumieniem społeczeństwa. Nasze obrady niejednokrotnie przerywało brutalne wtargnięcie rodzica, które zwykle łączyło się z okrzykiem: „Boże, co za świństwa nakupowałyście!”.
Dziś też mam dla Was świństwo. Ale takie małe, malutkie.
CIASTECZKA CZEKOLADOWE Z CHILLI I RODZYNKAMI W RUMIE
80 g rodzynek
3 łyżki rumu
200 g gorzkiej czekolady
3 łyżki masła
6 łyżek mąki
130 g cukru
2 duże jajka
po 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia i cynamonu
3 łyżki rumu
200 g gorzkiej czekolady
3 łyżki masła
6 łyżek mąki
130 g cukru
2 duże jajka
po 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia i cynamonu
duża szczypta soli
1 łyżka chilli w płatkach
1 łyżka chilli w płatkach
Rodzynki zalewam rumem, odstawiam.
W misce mieszam mąkę, chilli, sól, proszek do pieczenia i cynamon.
150 g czekolady i masło topię w mikrofalówce (bądź w kąpieli wodnej), odstawiam. Pozostałą część czekolady siekam. Jajka ubijam z cukrem, po czym dodaję do nich ostudzoną masę czekoladową, cały czas mieszając. Dodaję mąkę, mieszam. Na koniec dodaję odsączone rodzynki i posiekaną czekoladę.
Na wyłożoną papierem do pieczenia blachę nakładam porcje ciasta, zostawiając duże odstępy, bo ciastka rosną. Piekę 10 minut w 180 st. C. Po upieczeniu czekam, aż ostygną i dopiero potem je zbieram.
Uwagi:
1. Przepis na ciastka dawno dawno temu pokazała Halberek w Galerii Potraw. Moja wersja ma nieco mniej cukru i czekolady.
2. Czekolada i chilli to stare, dobre połączenie. Ostrość pięknie gra ze słodyczą, wyostrza (nomen-omen) jej smak, uszlachetnia ją.
PS Ciacha są pyszne i szybko się robią!
połączenie czekolada z chili wydaje mi się jednym z najbardziej efektownych smakowo, ciasteczka wyglądają doskonale:)
Haha! Przemiły post, padłam na twarz czytając go. Ach, te dziecięce wybryki, te pomysły, entuzjazm i pasja.
Przeczytałam historię Klubu Przyjaciół Ochrony Środowiska, i jedyne co mogę zrobić, to westchnąć *ach!* z zachwytu. Cóż za przedsiębiorcza młoda dama 🙂
Kuszące ciasteczka 🙂 (rodzynki + rum… chyba nie wytrwałyby do momentu umieszczenia ich w środku ciasteczek…)
ciasteczka a właściwie ich brak są najlepszą rekomendacją 😉
Jaka sympatyczna historia na wstępie :), a ciasteczka wyglądają apetycznie 🙂
mniam:) historię czytałam z zapartym tchem 😉
Pani, takie świństwa to my uwielbiamy 🙂
Też od lat szczenięcych pisaliśmy do szkolnych gazetek, nie było w nich niestety rubryk kulinarnych. Ale… co to były za czasy, co to było za dziennikarstwo 😀
Aniu, niemal się spłakałam czytając. 😀
Małym świństwom mówię 3xTAK! (na wydechu) 😀
Uściski!
he he a ja myślałam, ze będzie o nocnych klubach 🙂
ciastka boskie!!!
ja z koleżankami tez miałam klub… Czarne stopy się zwał jak w tej książce o harcerzach 🙂
pisałyśmy szyfrem i miałyśmy legitymacje 🙂 no i siedzibę w piwnicy pod schodami:)
pozdrawiam cieplutko.
lubię to połączenie, czekolada i chilli chętnie spróbuję przepisu 🙂
Ach! Jakie cudowne wspomnienie z dzieciństwa! Ja mam podobne. We wczesnych czasach podstawówki założyłam Klub Zielony Listek. Wycięliśmy sobie zielone listki z kartonu, przypięli agrafkami do koszul flanelowych i tak uzbrojeni zbieraliśmy śmieci z osiedla. Inne dzieci krzyczały na nas "dzieci śmieciarza", ale ja byłam z nas bardzo dumna, że mimo niezrozumienia robimy tak szczytną rzecz. Z koleżankami założyłam też pisemko "Pimpa" dla najmłodszych dzieci z kolorowankami i krzyżówkami. Podrzucałyśmy je pod drzwi mieszkań, w których mieszkały dzieci. Nakład wynosił może z 10 sztuk. Do tej pory przechowuję gdzieś jeden z naszych numerów..
Pozdrawiam bardzo serdecznie
czekolada i chilli? Zobaczymy, zobaczymy.
Zapraszam na mojego bloga 🙂
może poobserwujesz 🙂
Jakie paskudne. Boskie ciasteczka :). Ja też kiedyś z koleżanką załozyłam drużynę harcerską :)) hahhaha nikt się ni pytal dlaczego nie mamy mudnurków i w o ogóle. Ale bosko spędzaliśmy czas. Stare dobre czasy 🙂
uwielbiam cię!właśnie 15 minut temu wspominałam mężowi o gazetce, którą wydawałam wraz z przyjaciółką (w sumie jeden numer, 5 egzemplarzy, w tym jeden sprzedany sąsiadce – ale za prawdziwe pieniądze!).ciasteczka wyglądają bardzo smakowicie!pozdrawiam
Ania, czyta się jak o konspiracyjnych spotkaniach dyskusyjnych ESD w "Kwiecie kalafiora" , a na końcu szeroki uśmiech rysuje się na buziaku:)
ja byłam prezesem Mrówek Bigbitówek, błagam nie pytaj o więcej ;-)) ale kiedy to wspominam z moimi koleżankami z dzieciństwa, zawsze uśmiejemy się do łez! chciałabym na chwilę wrócić do tych bezstroskich chwil! ech,dzieckiem być…
ale się uśmiałem! Ach, te kluby. Też miałem jeden, nazywał się Kreskówka, chodziło o to by zmotywować siebie i innych do rysowania i tworzenia historii.
Piękny wpis! Dziękuję.
Zabawna historia, a małe świntewska kuszą i nęcą
Super, ja też kiedyś z koleżankami zakładałam klub ekologiczny 😉 nazywał się bodajże Młodzieżowy Klub Przyrody. W szopce jednej z koleżanki porozwieszałyśmy na ścianach zdjęcia zwierząt, statut klubu, listy obecności i takie tam… a potem przyszła babcia jednej z nas i dostałyśmy niezły ochrzan za to 😉
Też kiedyś z koleżankami założyłyśmy Klub Przyjaciół Przyrody, raz nawet posprzątałyśmy jakiś rów i podrzuciłyśmy worki ze śmieciami pod pobliski sklep 🙂
Urocze. Pozostaje czekać na przepis z kącika kulinarnego z Waszej szkolnej gazetki 🙂 Iście ekologicznie się odżywałyście 😀
po tylu latach dowiaduję się o takim przekręcie przy wyborach?:) brzydkie pismo zostało mi do dziś… ot, taka przypadłość;)
pozdrawiam: "taka na przykład Gosia";)
I wyszło szydło z worka… Sorry Gosiu! :)))) Miałam napisać o piśmie Justyny, ale wydawało mi się, że tylko Twój tekst keidyś przepisałam i naniosłam jakieś poprawki. Mam nadzieję, że wybaczasz tę spowiedź po latach 🙂
A na pocieszenie powiem, że jest sprawiedliwość na ty świecie – sama teraz marnie piszę…
Bardzo pysznie wygląda to małe świństwo 😉 Ostatnio zauważam, że mam coraz większe ciągoty do pieczenia, może tym razem skorzystam z Twojego przepisu 🙂
A młodzieńcze przekręty i dyskretne "przejmowanie władzy" to klasyka czasów dzieciństwa. Do tej pory pamiętam, jak zakładałam swoje stronnictwo w przedszkolu, najbardziej starając się przeciągnąć na swoją stronę kolegę, który mi się podobał 😉
Pozdrawiam 🙂
Witam. Nominowałam Cię do nagrody Versatile Blogger Award http://izyciezesmakiem.blogspot.com/ Zapraszam do zabawy.
A Ja z kolei, po przeczytaniu tego wpisu , po raz pierwszy poczulam maly niesmak na tej stronie… Zawsze jakos bylo tu z taktem , a tym Razem poczulam nute zarozumialstwa I samochwalstswa. Troche smutno mi z tym, bo mialam do tej pory wizje Pani Ani bardziej szlachetna … Troche przeszkadza mi to I mimo, ze zdaje sobie sprawe, ze to tylko wspOmnienia wieku szkOlno- dzieciecego, to mimo wszystko …
No niestety, do szlachetności zawsze było mi daleko, zwłaszcza w wieku dziecięcym, jak widać, a już na pewno w roli prezesa i redaktorki naczelnej dawalam upust swemu zarozumialstwu i przekonaniu, że wszystko robię najlepiej. Ale nie martw się, Anonimie, już mi przeszło 🙂 Choć oczywiście istnieje ryzyko, że kiedyś jeśli zostanę jakąś redaktor naczelną albo prezesem, to będę mieć nawrót tych marnych cech 😉
Pozdrowienia!
Najlepsze ciasteczka na świecie! Robię je już od kilku lat i zawsze wychodzą i zawsze są pyszne!
http://slodko-slony.blogspot.com/2011/10/czekoladowe-ciasteczka-z-chilli-2.html
http://slodko-slony.blogspot.com/2011/07/czekoladowe-ciasteczka-z-chilli.html
gorąco pozdrawiam 🙂
świetnie się czytało 🙂
Hehe ale numer, też sie uśmiałam :))) Byłam taka sama, założę się, ze na wycieczkach szkolnych siedziałaś na tyłach autobusu 😛 Brawo!
A to małe cwaniaczki byłyście! Ale idea klubowa warta pochwały 🙂
ciastka wyglądaja obłednie
Uśmiałam się nieźle:) Wiedziałam, że trzymasz jeszcze jakiegoś asa w rękawie, po tym jak dowiedziałam się, że wyrwałaś kartkę z bibliotecznej książki (!) ale taki klub…wisienka na Twoim życiorysie 😀