Niedawno w Wysokich Obcasach
pojawił się ciekawy artykuł o minimalistach („Zminimalizowani” U. Jabłońskiej), ograniczaniu konsumpcji i świadomej
rezygnacji z wielu dóbr. Sama dawno chciałam poruszyć ten temat, ale z własnej,
nie tak radykalnej perspektywy.
To, jak obrosłam w rzeczy, zauważyłam podczas kolejnej z przeprowadzek, kiedy znów przekładałam do kartonów dziesiątki książek, kiedy okazało się,
że moje ulubione ołówki, długopisy i inne artykuły biurowe zajmują odrębne
pudełko, gadżety kuchenne ciężko
gdziekolwiek załadować, kosmetyki,
których wcale nie miałam dużo, zajęły dużą torbę, nie
wspominając już o stertach magazynów, których przez lata żal było mi się
pozbywać.
Nie, nie mam zamiaru snuć tu
historii pt. Jak Ania odmieniła swoje życia, rezygnując z posiadania, bo to
nie byłoby prawdziwe. Nie zrezygnowałam z gadżetów kuchennych, nie mam zamiaru
oddawać książek, a ołówki nadal mnie cieszą, ale zmieniłam nieco podejście to
kupowania i samego posiadania. Niejako trochę obok mnie wykrystalizowało się
kilka podstawowych zasad, których ? mniej lub bardziej świadomie – staram się
przestrzegać.
Najpierw zaczęłam zużywać rzeczy,
które już mam. Weźmy te kosmetyki: wydawało mi się, że nigdy nie miałam ich
zbyt wielu, bo rubryki poświęcone urodzie to jedne z nielicznych, które omijam w
magazynach (nudzi mnie to, nie znam się i nie interesuję się tym). Jednak
podczas przeprowadzki okazało się, że jeśli je wszystkie zebrać, wychodzi tego
pokaźna ilość. Niektóre zupełnie zapomniane, jak eyliner, który kupiłam, kiedy
jeszcze wierzyłam w to, że nauczę się malować kreski, cienie do powiek, które
przenoszę z miejsca na miejsce w oczekiwaniu na ?wielką imprezę? czy cztery balsamy przeciwsłoneczne zostawiające białe smugi na
ciele. A więc teraz cierpliwie zużywam kosmetyki, które do użycia się nadają i
kupuję tylko to, co jest mi niezbędne. Nie używam trzech żeli do mycia różnych
części ciała, a dobrego mydła (czasem jest to stary, poczciwy Biały Jeleń),
zużywam zapomniane cienie do powiek i nie kupuję kolejnego lakieru do paznokci.
Łazienka nieco się już przejaśnia, a mi jest jakby lżej na sercu.
Kolejnym bolesnym tematem były
książki. Dopiero podczas przeprowadzki zobaczyłam, ile ich mam, ile zajmują
miejsca i jaki stanowią problem (w tym miejscu pomijam wszystkie pozytywne
aspekty z nimi związane!). Zrozumiałam ? uwaga, tu będzie wyznanie godne „Rozmów
w toku” ? że nie mogę kupować każdej książki, na którą mam ochotę, bo poza samą
radością posiadania i oglądania jej na półce, po jej przeczytaniu nie będę już
z niej nic mieć. Nie oszukuję się, że do niej wrócę, że przejrzę zakreślone
fragmenty, bo tak dzieje się z nielicznymi książkami (Pestka Anki Kowalskiej,
tomiki poezji, Sklepy cynamonowe). Moje dwa książkowe założenia są następujące:
1. zawężam krąg kupowanych
książek do tych, do których będę wracać, czyli związane z moim hobby i inne,
które ze szczególnych względów są dla mnie ważne (kupuję więc książki
kulinarne, o fotografii, poezję i książki kilku wybranych autorów, których chcę
mieć, np. Olgi Tokarczuk, R. Kapuścińskiego czy J. Dehnela)
2. wszystkie pozostałe książki (głownie
prozę polską i zagraniczną) pożyczam od znajomych i z biblioteki.
Kilka lat trwał mój proces
rozstawania się z gazetami. Najpierw pozbyłam się tych, których było mi najmniej żal, potem wybrałam
kolejną partię (wyrywając co ciekawsze artykuły, zdjęcia), potem kolejną, aż w
końcu pozostałam z kopczykiem pism, które mnie inspirują, które lubię
przeglądać i nie chcę z nich rezygnować. Na razie się nie rozstajemy.
Kwestia gadżetów kulinarnych pozostaje
nierozwiązana 😉 Lubię je, potrzebuję ich (dziesięć różnych talerzy, pięć filiżanek, kilka miseczek czy
szuflada starych sztućców to moja baza zdjęciowa) i nie mam zamiaru się z nimi
rozstawać, ale staram się już nie wracać do domu z kolejną miseczką, łyżeczką,
tacką czy kubkiem.
Ogólnie rzecz ujmując, staram się
nie dublować przedmiotów. Jeśli serce zabije mi mocniej na widok pięknego pachnącego
zeszytu albo ołówka (a dzieje się tak często, bo uwielbiam lśniące, świeżutkie,
nietknięte sprzęty biurowe! sierpień to szczególnie niebezpieczny czas ze
względu na nadchodzący rok szkolny?), przypominam sobie, że w domowej
szufladzie czekają na mnie jeszcze cztery takie przedmioty. Jeśli mam ochotę na miętowy lakier do paznokci, zwalczam ją w sobie, bo pamiętam, że w domu
czeka na mnie kilka odcieni różu, czerwieni, granat i czerń.
Nie obrastam w bibeloty. Nie
kupuję świeczek, ramek, figurek i innych drobiazgów, które potem zagracają
mieszkanie.
Wystrzegam się chały i kiczu.
Jeśli kupuję przedmiot, staram się, by był dobrze zrobiony i ładny, oczywiście wszystko
w ramach moich ? niewielkich ? możliwości finansowych. To nie zawsze jest
łatwe, ale świadomość, że ma się dwa ładne zestawy pościeli zamiast dziesięciu
przeciętnych, jedną parę bardzo dobrych szpilek zamiast czterech tanich, kaleczących
nogi i porządne kompendium
poezji zamiast dwudziestu broszurowych czytadeł, jest bardzo miła.
To może na koniec tego wykładu
podam Wam prosty przepis na sobotnią przekąskę do wina? W końcu w kuchni też
hołduję nieprzekombinowanym, prostym i pełnym smaku rozwiązaniom.
PIECZONE MIGDAŁY NA SŁONO
1 białko
2 szklanki migdałów w skórce
1 łyżka (lub więcej) dowolnej przyprawy:
chilli w proszku, kuminu, curry w
proszku , posiekane zioła (świeży posiekany rozmaryn sprawdza się szczególnie
dobrze)
sól do smaku
Białko ze szczyptą soli ubijam na
sztywną pianę. Delikatnie mieszam z wybraną przyprawą, po czym dodaję migdały.
Wysypuję migdały na blachę wyłożoną papierem do pieczenia (najlepiej, żeby
między migdałami były odstępy). Piekę pół godziny w 190 st. C., mieszając
orzechy ze dwa razy podczas pieczenia. Po upieczeniu posypuję gruboziarnistą
solą morską.
Uwagi:
1. Sposób z białkiem podpatrzyłam
w jakimś starym numerze Zwierciadła (przed porządkami:). Odtąd czasem piekę tak
orzechy, to fajna przekąska.
2. W ten sam sposób można piec
orzechy na słodko ? zamiast soli dajemy ok. 2 łyżki cukru, a zamiast ?słonych?
przypraw ? cynamon. Ja nie obieram migdałów ze skórki, bo takie mi bardziej
smakują po upieczeniu, a poza tym po cóż tracić czas na ich obieranie?
A ja tak jeszcze nie umiem. Może kiedyś się nauczę.
ja powoli też staram się ograniczać …
ale z kosmetykami ciężko, oj ciężko…
przepis na migdały super, wypróbuję na pewno 🙂
Ja sama staram się wprowadzić w życie podobne zasady. Mam nadzieję, że w końcu się uda. 😉
też "minimalizowanie" zrobiło na mnie wrażenie. Na razie za mną kuchnia i część książek/gazet. Czekają jeszcze papiery (notatki, kserówki itp) i szafa z ubraniami.
Migdały – fantastycznym pomysł 🙂
zapachniało mi aż tymi migdałami 🙂
… a wyprowadzki to dobry czas na ogarnięcie swojego życia, czytaj: rzeczy.
Aniu, ale trafiłaś tym wpisem w moje porządki. Łazienkę opuściłam, ale półki z książkami, starymi magazynami, ulubionymi farbami, których nie używam od lat to moje aktualne wyzwanie. 3 torby już czekają na wyrzucenie – są w nich przede wszystkim stare notatki ze studiów.
Chyba sobie przygotuję migdały, aby mi się lepiej sprzątało 🙂
Zastanawiam się, czy przypadkiem sierpień to nie jest czas, w którym człowiek w głębi duszy potrzebuje zrobić więcej miejsca na powietrze w półkach. Żadne święta się przecież nie zbliżają a mimo to przeczytałam i na kilku blogach i w artykułach internetowych (pomijając nawet ten z WO) o wyrzucania rzeczy, które nie są PIĘKNE, POŻYTECZNE lub PAMIĄTKOWE. Ja w sierpniu co roku robię wielkie porządki w pokoju. W tym roku nawet ich nie planowałam, bo pisze pracę magisterską, a mimo to po prostu POCZUŁAM, jak bardzo potrzebuję się pozbyć pewnych rzeczy. I mam podobne dylematy do Ciebie oraz w podobny sposób je rozwiązuje. Gadżety kuchenne- jeśli nowy kształt foremek na babeczki czy "posypywaczka" do kawy z cynamonem wywołuje u mnie i innych uśmiech- jest okej. Jeśli nowa książka, to taka do której wiem, że będę jeszcze zaglądać (zawsze można też sobie powiedzieć- "jeśli ta pożyczona książka będzie dla mnie naprawdę wyjątkowa, to wtedy kupię sobie własny egzemplarz), a co do ubrań, butów- wolę mieć- po 1 parze cielistych i 1 czarnych balerin czy butów na obcasach, ale ze skóry, niż 5 kolorów różnych materiałowych balerin czy najmodniejszych butów sezonu z sztucznych materiałów. Czuję się wtedy zawsze dobrze i stylowo ubrana 🙂
Beata, wiesz, że identycznie myślę o książkach? 🙂 Że jeśli jakaś mnie ujmie i będę MUSIAŁA ją mieć po jej przeczytaniu, to ją wówczas kupię, ale muszę wiedzieć, że do niej będę wracać.
u mnie w umyśle również zagościł minimalizm, w szafie i kosmetykach, staram się nosić rzeczy które mam, zamiast kupować kolejnego swetra, chociaż bardzo mi się podoba. Myślę, że w czasach szalonej konsumpcji nadeszła nowa moda minimalizmu- odpowiedź na nudę.
Ten artykuł w WO bardziej mnie zaniepokoił, niż zainspirował. Może dlatego, że z ideą minimalizmu już się wielokrotnie spotykałam i sama staram się być minimalistycznie minimalistyczna (czyt. minimalistyczna nieortodoksyjnie). Nie wiem, czy miałaś już w rękach WO z tego tygodnia; list od czytelniczki AS dobrze ujmuje mój niepokój. Lęk przez maksymalizacją minimalizmu. Ale chyba każda skrajność ma w sobie coś niebezpiecznego.
Co nie zmienia faktu, że i ja wysprzątałam mieszkanie. 😉
Zu
Zu, czytałam ten list -już podczas lektury tekstu zastanowiła mnie ta zależność od wyrzucania, która staje się nowym uzależnieniem. Umiar przede wszystkim!
moje przeprowadzki zmuszają mnie do bardzo podobnych refleksji. i już przestałam kupować "kolejne piękne kubeczki i talerzyki". wciąż jeszcze daję się skusić kosmetykom i piętrzą się na półkach w łazience i pokoju i nigdy dość… ale uczę się powoli. i wiem, że nie wszystkie rzeczy, które mam są mi koniecznie potrzebne. potrafię się nimi dzielić. i lubię.
i takie drobiazgi do pochrupania też lubię:)
Asiejko, przeprowadzki wiele uczą 😉 Kubeczki… Też już ich nie kupuję, choć to czasem bolesne!
Hej, minimalizm to genialna sprawa, ale tak jak napisałaś, nieortodoksyjny 🙂 ja też staram się ograniczać 🙂 kupuję tylko jedną gazetę co miesiąc (zamiast sześciu) i staram się myśleć, czy naprawdę potrzebuję jeszcze jednego cienia albo lakieru w tym samym kolorze… podobnie z ubraniami – czytałam kiedyś, że jeśli rzecz którą chcesz kupić możesz założyć tylko raz, to nie rób tego (chyba, że to suknia ślubna) albo jeśli możesz ją nosić tylko w jednym zestawie to zastanów się, czy naprawdę warto 🙂 a co do butów, to wszystkie mnie obcierają (nawet te ze skóry) więc wolę mieć dużo różnych (tanich) i móc je zmieniać codziennie, przynajmniej mi nie szkoda wyrzucać 🙂
A ja jeszcze gazety (kupuję Kuchnię i WO) siostrze potem przekazuję, taki czytelniczy recyklng 🙂
Ja wlasnie zrobilm ostatnio porzadki: na pierwszy ogien poszly notatki ze studiow i stare, niepotrzebne ksiazki. W kolejce czeka pokoj Malego, musze pozbyc sie tony zabawek i przytulanek (mam nadzieje, ze dzieciom z domu dziecka sie przydadza:) Ubran i butow pozbywam sie na biezaco, zarowno tych dzieciecych, jak i swoich. Mam problem tylko gadzetami kuchennymi…chociaz i za nie zamierzam sie wkrotce zabrac 🙂 Migdaly lubie ale raczej na slodko :))
Pozdrowienia.
Heh, jak to dobrze mieć alergię na kurz – wtedy taki minimalizm jest oczywisty 🙂
Radzę sobie, kupując albo rzeczy wyczekane i bardzo potrzebne (ostatnim hitem jest szklany dzbanek na wodę – zachowuję się jak Kłapouchy, wkładam i wyjmuję/wlewam i wylewam ;), albo rzeczy, do których serce mi zapikało – wtedy bezwzględnie pozbywam się mniej lubianej rzeczy z dublujących się (najczęściej oddaję, rzadziej zużywam).
Na prezenty albo sobie życzę rzeczy z listy (biżuteria, kosmetyki, upragnione gadżety, akcesoria, książki, elementy wyposażenia), albo zużywalne: alkohol, delikatesy, przyprawy, vouchery do knajp, rośliny doniczkowe… Innym staram się dawać podobnie.
zasady dobre – do wdrożenia ;), a przepis prosty i w tym tkwi jego rewelacyjność, dziękuję 😉
"Pestka" Anki Kowalskiej też wędruje ze mną od nastoletniości, mimo, że tak bardzo staram się unikać kolejnych Przydasi i rozstawać z tymi, które nierozsądnie nabyłam. Zawęzić, nie dublować, uprościć – zapamiętam:)
Ach Aniu! z ust mi wyjęłaś ten wpis! (jakkolwiek dziwnie to brzmi…)
Z kosmetykami mam absolutnie tak samo – niby niczego specjalnego nie używam, a przy przeprowadzkach zbiera się pokaźna, ciężka torba, o zgrozo – pozamykanych buteleczek.
Notatki ze studiów niedawno poszły pod nóż – płakalam – naprawdę. Cały czas żyłam w przekonaniu, że jest w nich wiedza tajemna i niemożliwa do zdobycia gdziekolwiek indziej.
Dopiero mój Mąż, który, jak dzisiaj policzył, przeprowadzał się już 15 razy odkąd skończył 18 lat, uczy mnie pozbywania się tego wszystkiego, w co dotychczas obrastałam.
I mimo iż wyrzucając, choćby te notatki, płakałam prawdziwymi łzami, to teraz czuję się lepiej.
Fajnie, że ten artykuł z WO tyle namieszał. Pokazane w nim osoby reprezentują oczywiście skrajność, ale, choćby czytając komentarze pod Twoim postem, widać ile osób zrobiło choćby porządki w szafach. Mnie też to czeka i już zacieram pięty na myśl o "uszupleniu" stanu posiadania.
Pozdrawiam serdecznie,
Lu
Bywam minimalistką do bólu. Moja kosmetyczka potrafi być mniej wypchana niż…niejednego faceta 😉
Książki…zawsze lubiłam je mieć wokół siebie, ale z uwagi na zawirowania z przeszłości (wiesz które), częste przeprowadzki, sprawiły, że naprawdę wolę wycieczkę do biblioteki. Chociaż… oparłam się pokusie i na taniej książce kupiłam Balzakianę, która czeka teraz grzecznie w kolejce do czytania. I chyba dla samej przyjemności posiadania wrócę jeszcze po Lalę, bo bardzo podobała mi się ta misternie haftowana narracja.
Ciuchów mam mniej niż Pan R. i co jakiś czas robię ich przegląd.
Chyba tylko kuchenne przedmioty (i makarony!) pozwalają mi jeszcze obrosnąć w dobrobyt 😉
ściskam mocno
……moja przyjaciólka robiła ost remont……
z ostentacyjnie zawadiacką miną skwitowała, że chwała Bogu nie jest mną….
Bo na 1000000% nie wyobraża sobie nawet tego wszystkiego co ja posiadam do spakowania.
Przez lata gromadzimy cuda i dziwadła, bo to się przyda a to się przydać może.
I tak obrastamy…. ja i tak już spuściłam z tonu, bo brak miejsca…i czasem najnormalniej szkoda "siana".
Zazdraszczam dobrego przeanalizowania tego co ważne a tego co mało istotne.
Czasem przeprowadzki mówią o nas samych więcej niżmy wiemy o sobie:)
Ale GOTUJ ZAWSZE!!!!!
🙂
Hah, jest taka książka "Sztuka prostoty" czy coś w tym stylu;)
W moim wypadku służyłaby tylko do tego,żeby ją mieć na półce:)
Co do książek: korzystamz Kindle amazonu. Wiem, wiem, zapach książek i kartek etc.etc. Jednak na takie "czytadła" na jeden raz jest świetne!
Inna sprawa to ksiązki kucharskie,muszą być i już:)
Bibelotów też mam sporo, miałabym więcej, ale co pół roku mój Pan zarządza generalne sprzątanie i wtedy wyrzucam z żalem mniejszym lub większym różne rzeczy, całkiem sporo tego jest…
Kosmetyki też raz na pół roku sprawdzam i raczej mam niewiele niepotrzebnych już:)
Pozdrawiam!
Oj Tak… Trudno jest nie obrastać w rzeczy! Bardzo sprzyja minimalizmowi przeprowadzka raz w roku 😀 Ja stosuje jeszcze jeden sposób na ograniczenie niepotrzebnych zakupów. Zamiast kupować od razu wracam po jakąś rzecz 3 razy 😀 jak za trzecim razem uważam że nadal jest mi potrzebna to kupuje. Częstooooooo okazuje się że wcale ten nowy talerzyk wcale nie jest taki fajny 😉
Też zaczęłam się zastanawiać nad swoimi rzeczami po artykule w "Wysokich". Doszłam do identycznych wniosków co Ty! Mam taki sam system 🙂
jestem stanowczo za minimalizmem.. od lat stosowałam.. raz na pol roku robie przewiew w połkach i szafach.. ale od roku jak zaczełam urządzać własne M.. troche sie zagalopowałam… zauwazyłam to z 2 tyg temu i juz szykuje nowy przewiew szaf… ubrania juz rozdane.. 😉 teraz czas na szafki kuchenne 😉
Ja do tego jeszcze nie dorosłam, może kiedyś
Fajnie podeszłaś do sprawy. Ja też doszłam ostatnio do wniosku, że obrosłam w rzeczy nieprzydatne. Biorę się (stopniowo, poooowoli) za porządki 🙂
A mnie do minimalizmu zmuszono.Mąż wybudował niewielki domek a książki były wszędzie.Pewnego razu wyręczono zapracowaną kobietę z porządkowania. Część książek zmieniła miejsce pobytu od tego dnia zamieszkały w w wielkiej walizie w sypialni.Po kilku tygodniach waliza w sypialni się kurzyła znalazła swoje miejsce na stryszku. Tak sobie myślałam.Po kolejnych tygodniach znalazłam pusta walize w bagażniku auta.W wyjasnieniu usłyszałam, że podobno wyraziłam zgodę na oddanie ich do biblioteki.
Trafił mnie jasny sz… Było gorąco.Nakazałam zwrot książek.Przywiózł ale inne w każdym razie nie moje, pojechał jeszcze raz. Nie było ich zostały puszczone w obieg.Nie ma rady trzeba żyć dalej.
Dzisiaj staram się nie szaleć w empiku.I jak juz kupię to szybko czytam i książka wyjeżdza do rodziców gdzie czeka na nią godne dożycie.
Ostatnio bardzo pomaga mi w tym całym minimalizowaniu program polskiej perfekcyjnej Pani Domu po oglądnieciu odcinka napędzam się do robienia czystek w szafach. I nie liczę się w szale wyrzucam za koleją.Nie schudłam przez 15 lat więc za ciasne ciuchy out. No mercy.
Proszę wystarczy wpisać komentarz i juz się chce przetrzebić szafę z butami. Dzięki za te możliwość.. Ups przedziłam z komentarzem. Fajnie tutaj na tym blogu. Pozdrawiam Joaśka
ja jestem gotowa się wyrzec wszystkiego poza książkami i sprzętami kuchennymi 🙂 może i nawet byłabym w stanie trochę swoje zasoby uszczuplić, ale nie chcę – zawsze marzył mi się książkowy kącik i kredens wypełniony po brzegi częściej i rzadziej używanymi foremkami, keksówkami, szprycami, młynkami…
poza tymi dwoma rzeczami jestem absolutnie nastawiona na minimalizm 🙂
Coś faktycznie wisi w powietrzu. Może to opiewany w mediach kryzys nas mobilizuje do takich przemyśleń? Chociaż czy on już aby nie minął? Nie mam pojęcia, zminimalizowałam dzięki Bogu moją relację z telewizorem, a i gazety (przynajmniej codzienne) coraz rzadziej kupuję. Z ideą się zgadzam, natomiast nie potrafię nie kupować książek, choćby czytadłowych, w moim wypadku najcześciej kryminałów. No po prostu mania jakaś, kosmetyki ograniczone do minimum, ciuchy przesiewane regularnie, bibeloty out, bo koty, a książki chronicznie się panoszą, ostatnio musiałam szafkę kupić nową. Próbuję się rozgrzeszać, że jak przeczytam, to puszczam w obieg i jeszcze sobie inni skorzystają, taką mini-biblioteką się czasem czuję:), ale przecież wracają, jakoś takich poukładanych mam znajomych…W kuchni za to mam mało gadżetów itp., ale że powolutku dojrzewam do założenia bloga, pewnie będę musiała się obkupić troszkie. I taki to mało minimalistyczny komentarz mi wyszedł, a chciałam tylko powiedzieć, że się inspiruję i cieszę, że jest takie miejsce w sieci, odkryłam co prawda niedawno, ale gdyby ten blog był książką, to już by kartki takie były zaczytane i pozaginane i popodkreślane i inne takie, że hej! Pozdrawiam Milka S.
Milko, bardzo lubię brak minimalizmu w komentarzach! 🙂 Dziękuję.
Podsumowując – z książkami, kosmetykami i gadżetami kuchennymi jest ciężko 🙂 Ale myślę, że najważniejsze to uświadomić sobie problem, porzucić impulsywne zakupy i powoli ograniczać swój stan posiadania. Jeśli oczywiście ma się taką wolę 🙂
Dziękuję Wam za bardzo ciekawe długie komentarze! Dla takich warto pisać!
Daleko mi do minimalizmu. Książek mam 6 kartonów (półki ciągle czekają na zainstalowanie), a i tak jak byłam w Polsce, kupiłam kilka nowych. Z tego nigdy się nie wyleczę, nawet nie próbuję. Książki muszą być i tyle 😉 Ostatnimi laty jest to też kwestia tego, że mieszkając za granicą, nie mam skąd pożyczać. Chociaż nawet w Pl kupowałam zastraszające ilości (na studiach potrafiłam tydzień przeżyć na bochenku chleba i wodzie, żeby tylko mieć nową książkę ;)). Kosmetyków też ostatnio odkryłam, że mam za dużo, więc nic nie kupuję, tylko zużywam, co mam. Ciuchów ostatnio musiałam dokupić, bo jak się zrzuca 8 kilo i wygląda jak w namiocie, to trzeba 😉 Za duże oddałam, bo to dodatkowa motywacja, żeby znów nie przytyć 😉 Kuchnia jaka jest, każdy widzi. Mam trochę pierdół, ale za bardzo je lubię, żeby się ich pozbyć.
Po ostatniej przeprowadzce wyrzuciłam sporo rzeczy, a i tak mam wszystkiego mnóstwo. Nie mam pojęcia, jak to się dzieje 😉
Ja też się tak staram ale najgorzej idzie mi z książkami i właśnie kuchennymi gadżetami 😉 Kuchenne gadżety sobie zostawię bo trzeba mieć coś od życia ;P natomiast książki za twoim przykładem postaram się ograniczyć do takich najbardziej mnie interesujących …. pożyjemy zobaczymy co z tego wyjdzie 😉
mam mieszane uczucia… twój post na tak, artykuł nie do końca. Nie podobają mi się przeskoki z jednej skrajności w drugą. Nie chodzi przecież chyba o to, żeby dla zasady pozbywać się coraz więcej rzeczy. A u pewnego bohatera artykułu zauważyłam 'manię' pozbywania się, działającą właśnie w ten sposób.
Dla mnie ważne jest to, żeby być świadomym tego co się posiada, co się kupuje i czego się potrzebuje. Nie popadać w kompulsywny konsumpcjonizm ale też nie żyć w ascezie.
kiedys dopadlo nas zaskoczenie iloma rzeczami otoczylismy sie na 32m:-) podczas przeprowadzki wywozilismy asortyment kuchenny przez tydzien. w trakcie aktu wyworzenia rzeczy 1/3 ladowala w kontenerach pod blokiem…w nowym mieszkaniu poddalam jeszcze jednej selekcji te kuchenne rzeczy i na koniec ocenilam ze i tak tych rzeczy jest b.durzo…pytam sie po co???niejednokrotnie moja mama jak chciala cos wziac z kuchni slyszalam " dziecko ty masz tych rzeczy jak kobieta z 15letnim stazem malzenskim" …
dzieki przeprowadzce mam powoedzmy ze minimalizm i niezbednik kuchenny i zakazalam sobie kupowania kolejnych fajmych szklanek albo oryginalnego kubka do kawy
w ogole to obejrzanych kilka odcinkow perfekcyjnej Pani domu zainspirowalo mnie do uporzadkowania innych czesci " chalupy"
tak wiec Aniu wiem doakonale o czym piszesz 🙂 bo moj proces oczyszczania i nauka nie kupowania "niezbednych pod wplywem chwili"rzeczy trwa od kwuetnia i idziemi co raz lepiej
doznalam szoku:-) logujac sie do google wyszlo,ze zaczelam kiedys tworzyc blog..potwierdza sie moja skleroza i pada pytanie dlaczego zawiesilam.. .
kiedys dopadlo nas zaskoczenie iloma rzeczami otoczylismy sie na 32m:-) podczas przeprowadzki wywozilismy asortyment kuchenny przez tydzien. w trakcie aktu wyworzenia rzeczy 1/3 ladowala w kontenerach pod blokiem…w nowym mieszkaniu poddalam jeszcze jednej selekcji te kuchenne rzeczy i na koniec ocenilam ze i tak tych rzeczy jest b.durzo…pytam sie po co???niejednokrotnie moja mama jak chciala cos wziac z kuchni slyszalam " dziecko ty masz tych rzeczy jak kobieta z 15letnim stazem malzenskim" …
dzieki przeprowadzce mam powoedzmy ze minimalizm i niezbednik kuchenny i zakazalam sobie kupowania kolejnych fajmych szklanek albo oryginalnego kubka do kawy
w ogole to obejrzanych kilka odcinkow perfekcyjnej Pani domu zainspirowalo mnie do uporzadkowania innych czesci " chalupy"
tak wiec Aniu wiem doakonale o czym piszesz 🙂 bo moj proces oczyszczania i nauka nie kupowania "niezbednych pod wplywem chwili"rzeczy trwa od kwuetnia i idziemi co raz lepiej
Aniu,
tak trzeba. Inaczej będziemy ciągle kupować, przyjmować i zagubimy się pośród rzeczy niepotrzebnych.
Ja nie zbieram. Owszem, czasem kupię książkę czy świeczkę. Ale nie lubię durnostojek bo tylko kurz zbierają a ja go potem muszę sprzątać.
Trzeba umieć mieć i tyle 🙂
Po tamtym artykule, pozbyłam się połowy szafy nie używanych ciuchów. Z książkami mam podobnie. Czasem nie jestem w stanie się powstrzymać przed kupieniem książki bo wiem, że zanim pojawi się w bibliotece to niemal wieki minął, wówczas po przeczytaniu sprzedaję taką książkę na Allegro. Ogólnie Allegro to kopalnia książek nowych i używanych.
Po pierwsze dziękuję za przedstawienie tego artykułu – coś w idei minimalizmu bardzo mnie pociąga i zawsze po przeczytaniu takiego tekstu mam bojowy zamiar zrobienia generalnych "czystek" we własnym pokoju 🙂
Po drugie bardzo bliskie jest mi Twoje podejście do minimalizmu – czyli dostosowanie go do własnej osobowości, niewyrzucanie wszystkiego dla samej idei posiadania mniejszej liczby przedmiotów, ale: używanie tego co się posiada, bardziej świadome korzystanie z przedmiotów, ograniczenie zakupów tylko w pewnych konkretnych obszarach – to jak najbardziej do mnie przemawia 🙂
cudowne migdały, bardzo lubię orzechy wszelkie właśnie na słono!
ach i zapomniałam napisać kilku słów o obrastaniu… przeprowadzki faktycznie wiele uświadamiają. Pierwsza odbyła się za jednym ładowaniem busa, druga za dwoma a trzecia za trzema. Faktem jest, że to głównie przez duże gabaryty świeżo kupionej lodówki czy pralki ALE jednak! kiedy wyprowadziłam się z domu miałam tylko to co miałam i za każdym razem gdy dom rodzinny odwiedzałam coraz bardziej uświadamiałam sobie jak sterty gratów piętrzące się u mojej mamy mnie wkurzają. Postanowiłam nie obrastać. Nie kupuję, nie magazynuję, mam tylko to czego faktycznie używam. Dotyczy to mebli, dotyczy naczyń. Nie mamy w domu figurynek, obrazków, porozstawianych zdjęć. Jedynie pokój dziecięcy trochę odbiega od normy ale nie popadam w panikę bo i tak Córcia zabawek ma niewiele. Jedyne w co obrastam to książki ale na szczęście z racji budżetu ograniczonego kupuje tylko te naprawdę upragnione lub takowe dostaję 🙂 a a propos dostawania mam tez szczęście gdyż Ci co mnie znają wiedzą, że bardziej cenie dobrą herbatę niż kolejny świecznik z pachnącą świecą, którego i tak nie używam.
Ja tak mam od ok. roku, po przeanalizowaniu wszystkiego co mam stwierdziłam, że wielu rzeczy zwyczajnie nie potrzebuję bo ani z nich nie zdarzę skorzystać przed upływem daty ważności ani nie mam miejsca na nie wszystkie. Pozdr…
podoba mi sie wywód:) ja zaczęłam od oczyszczania szafy ze starety ubrań, chociaż dalej jest ich za wiele – ale stopniowo jak zarobie na piękne lepsze jakościowo szpilki wywale te, które mnie mam już lekko znoszone i nie koniecznie wygodne ale od wielkiego dzwonu ubrać trzeba… kuchnia już wysprzatana, wkrótce czas na salon i łazienki – ale wiem, że będzie ciężko powywalać te graty, ktore o dziwo nazbierały się w 1,5 roku!
Świetny post. Popieram ideę nieobrastania przedmiotami 😉 A migdały? Musze koniecznie spróbować! Pozdrawiam, ach!
Jak wiele rzeczy jest mi zbędnych przekonałam się, kiedy to z powodu poważnego kryzysu finansowego, wraz z moją rodziną przeprowadziliśmy się do jednego pokoju w mieszkaniu teścia. Sprzedałam większość książek (tych, które raz przeczytałam i odstawiłam na półkę), oddałam połowę swoich ubrań i bibelotów, zminimalizowałam ilość kosmetyków, zabawki synka zredukowałam do tych, którymi się aktualnie bawi. Teraz, kiedy serce mi zabije do jakiegoś pięknego przedmiotu, szybko sprowadzam się na ziemię – bo przecież i tak nie mam gdzie tego trzymać. Zresztą… i tak niegdy nie lubiłam zagraconych przestrzeni, jestem z tych co regularnie ją oczyszczają i porządkują. Jestem fanką wszelkich koszyczków, pudełek i szufladek, gdzie mogę mieć wszystko poukładane i posegregowane. Teraz, mając do dyspozycji około 20 m2, gdzie mieszczę sypialnię, kącik dla dziecka, pracownię swoją i pracownię męża, cały czas muszę dbać o to aby był tu porządek, bo każdy centymetr przestrzeni jest na wagę złota. Pozdrawiam i dziękuję za świetny post – był potrzebny 🙂
Magda, dziękuję za ten komentarz! Bardzo daje do myślenia… Życzę powodzenia!
widzę, że mamy podobną filozofię życiową 🙂 Moja wynika też z potrzeby ograniczenia konsumpcji ze względów ekologicznych. Tylko mam problem ze szpejami do kuchni, tak trudno się im oprzeć 😉
Zielenina, też kierouję się tymi względami (eko), z resztą przy wielu posunięciach zyciowych (oszczędność wody, energii).
OOO, widzę, że "Wysokie" mają siłę. jakiś czas temu doszłam do podobnych wniosków. Po przeczytaniu tegoż artykułu wzięłam się bardziej za odsłanianie przestrzeni. Idzie ku lepszemu, przestrzeń się powiększa, a i w głowie wiele się mienia. I nie brakuje mi żadnej rzeczy z która się rozstałam, a rozstałam się na różny sposób. najlepsze rozstania to te, które czemuś służą. Pozdrawiam. {http://dziekinietrzeba.blogspot.com/}
'Odsłanianie przestrzeni', ładne 🙂
Temat co jakiś czas przewija się w moim życiu. Ostatnio zweryfikowałam stan swoich kosmetyków i stwierdziłam, że mam zdublowane balsamy, szampony, odżywki. Teraz zużywam te, które mam na stanie, mam zakaz kupowania następnych zanim nie zużyje tych które mam. Wydawało mi się, że opanowałam szał kupowania naczyń, gadżetów kuchennych itp, ale tu temat jest otwarty 🙂 Co z tego, że odmówię sobie kupna drugiej miseczki o tych samych gabarytach, skoro zawsze pojawi się coś jakiś gadżet którego w mojej kuchni nie ma. Co do książek- to nie potrafię, ja po prostu uwielbiam mieć dużo książek w domu. Ciuchy- staram się kupować kroje ponadczasowe, klasyczne na które moda nie przeminie szybciej niż skończy się sezon. To tyle, ale obiecuje, że jeszcze raz to sobie przemyślę 🙂
Ivko, te kosmetyki to dziwna sprawa 😉 Mnożą się, dublują jakby niezależni od człowieka!
Kupowanie to dla mnie też swojego rodzaju nagroda a czasami pocieszenie. A kosmetyki to zastępstwo kupionego ciucha. Na koncie niewiele, więc kupno nowych spodni odpada, więc choć żelik pod prysznic sobie kupię 🙂
Ten artykul chyba wielu z Nas dal do myslenia:) ja postanowilam pozbyc sie (oddac/sprzedac) wiekszej czesci mojej kolekcji torebek w imie zasady "jak od roku ich nie uzylam, to juz raczej nie uzyje". Z gadzetami kuchennymi tez mam problem…moze krokiem naprzod niech bedzie, ze wczoraj bylam w pieeeknym sklepie, peeelnym takowych i nic nie kupilam. bo chyba mam wszystko czego potrzebuje:) tzn chcialabym wymienic czesc rzeczy na te ladniejsze, a niektore pewnie tez trwalsze, ale postanowilam poczekac, az bede miala swoja i tylko swoja kuchnie;) inna sprawa, ze bylo mi smutno jak wyszlam z niczym, zostaiajac w koncu na polce forme do tarty. bo byla inna niz te co mam w domu:)
Maga, przypomniałaś mi o torebkach! Rzeczywiście kiedyś miałam hopla na ich punkcie, kupowałam ich wiele. I teraz trochę z nich zalega w szafie…Muszę się za nie zabrać.
Ja jeszcze nie ruszylam. moze w weekend 😀 w duce maja forme do tarty, bliska idealu… walcze ze soba i waham sie;)
świetna przekąska!
ja jestem jeszcze daleko od takich założeń,o jakich czytam u Ciebie.. 😉
Ten tekst czytałam z ogromną ciekawością. Ja niestety jestem typem chomika, z czym walczę od lat. Raz na jakiś czas robię czystki w domu, ale i tak rzeczy zbierają się w zastraszającym tempie… Książki nie mieszczą się na półkach-także rzadko kupuję teraz nowe, choć zawsze zakup książki bardzo mnie cieszył, teraz wiem, że to bezsensu. Kosmetyki nie mieszczą sie w szafkach, choć i z tym jest u mnie nieco lepiej. Tak samo z ubraniami, choć nauczyłam się rozstawać się z nimi bez żalu!
Być może powieje nudą, ale jedyne co mogę powiedzieć, to:
JAKBYM CZYTAŁA O SOBIE 🙂
Dziękuję zatem za ten tekst i pozdrawiam znad rzeczki!
Muszę zaraz podziękować Agacie, mojej drogiej znajomej, która dzisiaj rano poleciła mi w mailu Twój blog. Głównie chodziło o przepisy na tartę – bardzo ciekawe i pomocne dla takiej osoby jak ja, która stawia pierwsze kroki.
Post o ograniczaniu stanu posiadania – rewelacja!
Chętnie będę zaglądać częściej na Strawberries from Poland.
Pozdrawiam serdecznie.
Weszłam na Twój(mogę zwracać sie na"Ty"?) blog przez przypadek skacząc z jednego na drugi,zaczęłam czytać i….zamarłam.To tak jakby moje słowa wychodziły z Twoich ust…Dokładanie ale to dokładnie mogłabym napisać to samo,szczególnie jeśli chodzi o książki i kosmetyki.Więcej,od kilku dni dokładnie to co pisałaś sobie mówię,sprzątając moje niestety duże zasoby.Dopiero przy przepisie zorientowałam się ze to jednak nie mój wpis tylko kogoś kto myśli jak ja:)Wpadłam tu na chwilkę ale zostane na dłużej.Dziękuje i serdecznie pozdrawiam.Iwona
BArdzo się cieszę, czytając takie słowa! Dziękuję, Iwono 🙂
To nie minimalizm tylko zdrowy rozsądek 😉
A migdały uwielbiam, na pewno spróbuję.
Pozdrawiam.
nie wiem, czy na blogu, ale na fejsbuku pisałaś, że pozbyłaś się swoich kalendarzy, które rok w rok zbierałaś. gratuluję. ja jeszcze nie dojrzałam do tego dnia, w którym postanawiam się ich pozbyć. jest tam wiele przemyśleń, cytatów z książki, ważnych wydarzeń. kurczę. czasem do nich wracam. czytam. packam się w czoło jakie pierdoły pisałam niedojrzałe, prozaiczne.
a z reszty staram się pozbywać, zużywać na bieżąco. już od kilku lat. to naprawdę działa. i przede wszystkim cieszy i daje satysfakcję.
oczywiście przeczytałam cały post (bo wyszło, że tylko opis na fejsie ;P ). powodzenia w bieżącym zużywaniu przedmiotów w domu!